.
.
.
.
12 „grzechów” głównych Rolanda Antoniewicza
Bezwzględnie należy popierać niedawno ogłoszony program koalicji Fidesz — Węgierskiej Unii Obywatelskiej i KDNP – Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej, pióra lidera frakcji FIDESZ – Jánosa Lázára pod tytułem „MSZP – Węgierska Partia Socjalistyczna ponosi odpowiedzialność za działalność MSZMP – Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (WSPR)”! Gdyż wreszcie może nastąpić nie tylko ukaranie winnych, ale dojdzie także do wydobycia się na światło dzienne niezliczonej ilości przestępstw dokonanych przez nich! Premier i Prezes partii – następcy WSPR, były szef KISZ: Komunistycznego Związku Młodzieży Węgier – Ferenc Gyurcsány w 2006 roku w Balatonöszöd, cynicznie i dumnie oznajmił Węgrom i całemu światu: „kłamaliśmy rano, w południe i wieczorem, w dzień i w nocy, miesiącami i przez długie lata — wszystkich oszukaliśmy!” Jest to fakt i absolutna prawda!
Czerwono nazistowska partia bolszewicka i jej organy satelitarne (bezpieka, front jedności narodu, Liga Kobiet, ZBOWiD, media będące w rękach propagandystów partyjnych i bezpieki, oraz kontrolowany przez nią resort niesprawiedliwości (na początku celowo dopisaliśmy „nie”) bardzo dużo nakłamały o bardzo wielu rzeczach i o bardzo wielu osobach. Jeżeli było to potrzebne, wyprodukowali nawet konieczne „dokumenty” i „dowody”. Również przeciwko Rolandowi Antoniewiczowi. Ci wszystcy, którzy w dalszym ciągu obrzucają błotem, zniesławiają Rolanda Antoniewicza – są byłymi oficerami, kapusiami, wtyczkami lub tajnymi oficerami bezpieki, albo byłymi/obecnymi funkcjonariuszami motoru komuny — WSPR-WPS, a RP – PZPR!
Nikt nie dziwił się, albo raczej nie chciał się dziwić się z tego, dlaczego tyle zajmują się akurat Rolandem Antoniewiczem, podczas kiedy w dobrze sterowanej lawinowatej kampanii zniesławiającej, obrzucając jego stekiem kłamstw, ukazując prawdę w krzywym zwierciadle, spróbowali jego moralnie, finansowo i prawnie zdyskwalifikować! Bardzo wielu tą kampanię zniesławiającą wykorzystało do tego, ażeby „udowodnić” rzecz nie do udowodnienia: oni naprawdę są „prawdziwymi demokratami”! Na tego okulałego konia wsiadło również wielu takich, o których dopiero później okazało się (albo jeszcze nie okazało się!) to, że byli wtyczkami, kapusiami, a nawet tajnymi oficerami bezpieki, czy też propagandystami partyjnymi, oficerami Gwardii Robotniczej (bolszewickiego SS) itd! Nawet o sędzi, który rozpatrywał sprawę „ulotki nyilaszowskiej” okazało się, że prawo „ukończył” na przyspieszonym kursie WSPRi był wtyczką bezpieki! Nic więc dziwnego, że dowody kontrargumentacji Rolanda ani jego, ani instancje wyższe, ani nawet Prezesa Sądu Najwyższego zupełnie nie interesowały! Bo okazałoby się, że wszystcy oni popełnili przestępstwo nadużycia władzy i krzywooskarżenia! Podobnie jak rozpracujący sprawę „policjant” – kierownik wydziału Śledczego Bezpieczeństwa Państwowego Komendy Stołecznej Milicji, dzisiaj generał „policji” – „towarzysz” Imre Mikó!!! Czyli ilu esbeków produkujących i rozpowszechniających fałszywych świadków, pseudo dowody, jeszcze w dalszym ciągu psuje atmosferę węgierskich (i nie tylko) sądów oraz „demokratycznej” policji!?!
Roland Antoniewicz może być dumny ze swoich znakomitych przodków, krewnych! Pełno ich w encyklopediach. Ale również i on prędzej czy później odkryje w nich swoje imię i nazwisko, bowiem jest on człowiekiem prawym, skromnym i uczynnym, wielkim bohaterem i twórcą…
Wuespeerowsko-wuespowsko-esbekowsko-pseudodziennikarscy przestępcy, bezczelnie wmieszali Rolanda Antoniewicza we wszystko w co tylko było możliwe. Okrzyczeli jego nawet „skrajnie lewicowym”, jak i „skrajnie prawicowym”. Ale nigdy nie napisali o nim prawdy! I również dzisiaj nie piszą jej. A przecież na internecie krąży mnóstwo takich dokumentów (konieczna jest jedynie dobra wola do ich znalezienia!), które wszystkie te kłamstwa na resorach jednoznacznie zdyskwalifikują i obstają przy Rolandzie Antoniewiczu! Kto tylko choć trochę rozumie po polsku (węgiersku) i zacznie grzebać w przeszłości Rolanda Antoniewicza, od razu dojdzie do wniosku, że „coś tu bardzo, ale to za bardzo nie gra”! No nie z polską czy węgierską przeszłością Rolanda Antoniewicza! A z tym olbrzymim stekiem kłamstw, które jeszcze w dalszym ciągu traktują jego osobę jako tarczę celowniczą! Zerknijmy więc najpierw na jego przeszłość w Polsce, gdzie do 1967 roku żył przez prawie dwadzieścia lat.
Roland Antoniewicz urodził się w Budapeszcie bezpośrednio po zakończeniu wojny. Jego ojciec – polski Ormianin: Zdzisław Antoniewicz jest autorem wielu książek, był dziennikarzem-literatem, publikującym we wielu językach na poziomie języka ojczystego (według notek prasy polskiej jednym z najlepszych w tym zawodzie!), był także czołowym sportowcem (wygrał niezliczoną ilość zawodów i otrzymał wiele odznaczeń państwowych jako zawodnik, trener i sędzia sportowy), oprócz tego był niestrudzonym motorem propagandy przyjaźni polsko-węgierskiej o kolorycie nie internazistowskim.
Odznaczenia Zdzisława Antoniewicza
Zdzisław Antoniewicz 19 marca 1944 roku w kościele katolickim przy placu Bakáts, w godzinach rannych wziął za żonę matkę Rolanda — wdowę wojenną Teresę Karapancsits narodowości węgiersko-ormiańskiej. To uratowało jemu (oraz bardzo wielu obecnym na ślubie Węgrom i Polakom, we większości prawicowym patriotom) życie, ponieważ jako czołówka niemieckich oddziałów wojskowych, rozpoczynających okupowanie naszej ojczyzny, przybyli do Budapesztu Gestapowcy, już wcześnie rano rozpoczęli jego poszukiwanie, ażeby aresztować go! Nie bez przyczyny. Jeszcze w Poznaniu, gdzie urodził się, Zdzisław Antoniewicz napisał artykuł o tym, że między ideologią hitlerowską i stalinowską jest jedynie nieistotna różnica, a wszystko to stanowi zagrażające życiu gadu-gadu! Z tego powodu jednocześnie rozesłało za nim listy gończe hitlerowskie Gestapo i sowieckie NKWD (poprzednik KGB)!
Porucznik-podchorąży WP Zdzisław Antoniewicz we wrześniu 1939 r, po dokonaniu na Polskę hitlerowsko-stalinowskiej agresji, razem z wieloma polskimi rodakami – patriotami, wstąpił do Wojska Polskiego i wziął bohaterski udział w walkach obronnych, za co kilkakrotnie został odznaczony (w 1939 otrzymał od dowódctwa: gen. bryg. Wacława Stachiewicza Krzyż Walecznych, a w 1943 na wniosek swojego przyjaciela — uczestnika powstania wielkopolskiego i wojny polsko-bolszewickiej, Wicepremiera Stanisława Mikołajczyka, otrzymał od Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie w Londynie Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia RP) — Medal Zwycięstwa i Wolności 1945 [1972] oraz Medal Za udział w wojnie obronnej 1939 [1982] i Krzyż Kawalerski Polonia Restituta [1978]. Po klęsce wrześniowej i kapitulacji uciekł na Węgry, bo już od dziecka był zapalonym przyjacielem i miłośnikiem naszej ojczyzny, niekiedy bardzo burzliwej naszej przeszłości, również z pochodzenia Ormian: generała Józefa Bema, Sándora Petőfiego, Vilmosa Lázára, Ignáca Török, Jánosa Czetz i Ernő Kissa. Doskonale wiedział, że Honor Węgrów uratuje go i wielu jego rodaków. Nie pomylił się!
W tych burzliwych dniach wrześniowych na Węgrzech schroniło się aż 140.000 polskich żołnierzy i cywilów. Wielu uzbrojonych po zęby, w pełnym rynsztunku bojowym. A Bracia-Węgrzy wielkodusznie przymknęli na to oczy! Co więcej: umożliwili, ażeby całe polskie oddziały wojskowe i to w pełnym rynsztunku bojowym, nie niepokojone przez nikogo, przemaszerowały do granicy jugosłowiańskiej, skąd z maleńkim objazdem, z powodzeniem przedostali się do Angers we Francji, do reorganizowanej tam armii polskiej! Wszystko to wówczas, kiedy Premier hrabia Pál Teleki odmówił Hitlerowi żądanie przepuszczenia oddziałów Wehrmachtu linią kolejową Koszyce–Velejte, w celu uderzenia Polaków w plecy! O tych latach ukazało się mnóstwo wspomnień, studiów, książek, które służą kolejnym świadectwem przyjaźni węgiersko-polskiej i bezprzykładnego bohaterstwa rodziny Antoniewiczów! Tą przyjaźń zaatakowali i zakwestionowali czerwoni naziści, bezczelnie atakując i sukcesywnie zniesławiając Rolanda Antoniewicza i jego rodziców!
Zdzisław Antoniewicz nie uciekł na bezpieczniejszy Zachód, chociaż mógł to uczynić. Został tutaj, bo tak dyktowało Jemu sumienie: bardziej jest tu potrzebny swojej Ojczyźnie, Rodakom! Ale również poprosiło Jego o to wielu jego przyjaciół-ziomków, którzy byli przywódcami polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Między nimi był Poznaniak hrabia Edward Raczyński (w latach 1934—1945 Ambasador RP w Londynie, w latach 1941–1943 Minister Spraw Zagranicznych polskiego rządu emigracyjnego w Londynie, w latach 1979–1986 Prezydent RP na Obczyźnie); towarzysz broni dziada i pradziada: uczestnik powstania wielkopolskiego i wojny polsko-bolszewickiej, Wicepremier (1940—1943), a od lipca 1943 (po śmierci gen. Władysława Sikorskiego) do listopada 1944 premier rządu RP na uchodźstwie w Londynie, późniejszy przywódca Polskiego Stronnictwa Ludowego (którego Zdzisław również został członkiem) Stanisław Mikołajczyk; Poseł RP w Budapeszcie Leon Orłowski (do 1941 r); konsul RP w Budapeszcie Józef Zarański oraz dyrektor Instytutu Polskiego w Budapeszcie – Prof.Dr. Zbigniew Załęski. Red.Zdzisław Antoniewicz został zastępcą Prof.Załęskiego w randze I sekretarza Poselstwa, a wewnątrz tego był odpowiedzialnym za sprawy młodzieży, Kościoła i wywiadu. (Kiedy cofnięto uznanie Poselstwa RP w styczniu 1941 roku, znaczną część jego zadań przejął Instytut Polski.)
Zdzisław Antoniewicz bardzo wiele zdziałał na rzecz przyjaźni polsko-węgierskiej! Jako krewny komisarza rządowego d/s uchodźczych — ministra dr.Józsefa Antalla seniora (późniejszego ojca chrzestnego red.Rolanda Antoniewicza i ojca późniejszego Premiera Węgier, dr.Józsefa Antalla juniora), bardzo szybko nawiązał kontakt z najważniejszymi politykami węgierskimi i osobistościami kościelnymi, którzy do końca swojego życia traktowali Jego za swojego przyjaciela! W kierownictwie wojskowym płk. Kálmán Kéri (po upadku komuny gen.płk, Poseł do Parlamentu i jego doyen), płk. Zoltán Baló (po upadku komuny gen. mjr.), gen. płk. Vilmos Nagybaconi-Nagy i inni. Spośród polityków fundator istniejącego do dzisiaj centralnego dziennika Magyar Nemzet – Sándor Pethő i jego syn Tibor Pethő – późniejszy jego redaktor naczelny, minister spraw wewnętrznych Ferenc Kersztes-Fischer i wielu innych, dzięki którym Węgry nie wydały Niemcom i Sowietom ani jednego Polaka! Przeciwnie: tutejszym Polakom, we wszystkim pomagali jak tylko było to możliwe!
Ze strony kościoła katolickiego, obok ks. Prymasa Jusztiniána kardynała Serédi, jego sekretarz, a zarazem dyrektor departamentu w Ministersteie Kultury, Oświaty i Wyznań — ks. prałat Miklós Beresztóczy, proboszcz w Balatonboglár, późniejszy Marszałek Zgromadzenia Narodowego — ks.kanonik Béla Varga, proboszcz w Balatonlelle – późniejszy Prymas ks.László Lékai, proboszcz w Zalaegerszeg – późniejszy Prymas ks.József Mindszenty oraz ks.biskup Árpád Hanauer — ordynariusz diecezji w Vác, a także ojciec biskup Bertalan Badalik — prowincjał węgierski zakonu OO Dominikanów. Przy bardzo skutecznej ich pomocy, udało się red.Zdzisławowi Antoniewiczowi dopiąć to, że w Balatonboglár przez całą wojnę działało jedyne wówczas w Europie polskie gimnazjum, a w Vác sierociniec i szkoła dla polskich dzieci żydowskich. W latach pobytu na Węgrzech, red.Zdzisław Antoniewicz był bardzo czynnym. Redagował polskie gazety (z powodu ówczesnego prawa prasowego, Jenő Kajtár tylko formalnie był ich redaktorem odpowiedzialnym.), wydawał książki, kierował tajną służbą kurierską, tworzącą więź między Budapesztem i Warszawą oraz Budapesztem i Londynem, oraz kierował wywiadem, którego formalnym szefem był Edmund Fietz-Fietowicz, a który miał za zadanie rozpracować stalinowsko–hitlerowskie bestialstwa wojenne, oraz szykujące się akcje nazistowskich okupantów przeciwko uchodźcom polskim na Węgrzech.
Po wojnie red.Zdzisław Antoniewicz był attaché prasowym Poselstwa RP w Budapeszcie oraz delegatem na Węgry sekcji polskiej Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Z tej racji dosłownie ratował życie tysiącom powracającym do Polski jeńcom wojennym i więźniom hitlerowskich obozów koncentracyjnych, załatwiając im doraźną pomoc i opiekę. Nic więc dziwnego, że jesienią 1947 r wezwano Jego do kraju. Prosowieckie władze komuny, po Jego przyjeździe do Polski, aresztowały go już na granicy i przez wiele lat przebywał w „areszcie śledczym” Urzędu Bezpieczeństwa. Tak to trafił do Polski jego syn – urodzony w Budapeszcie obywatel węgierski, którego obywatelstwo esbecko-wuesperowskie urzędniczyny z MSW bezczelnie do dzisiaj kwestionują, naruszają tym samym prawo i popełniając cały szereg przestępstw! Od 20 lat każdorazowy minister spraw wewnętrznych głucho milczy w sprawie podania o wydanie Jemu świadectwa o obywatelstwie węgierskim, nawet mimo otrzymania pisemnego ostrzeżenia Sądu Najwyższego o naruszeniu prawa! Bowiem określony prawem 30-dniowy termin wydania orzeczenia w tej sprawie już bardzo dawno upłynął!!! Co więcej: esbeccy podwładni ministra nie omieszkali nawet permanentnie i tłumnie popełnić przestępstwa fałszowania dokumentów, nadużycia władzy, czy wprowadzenia w błąd sądów, byle tylko ugruntować swoje kłamstwa na resorach o tym, że Roland Antoniewicz – urodzony w Budapeszcie od rodziców obywatelstwa węgierskiego „nie jest obywatelem węgierskim”! Tymczasem ponieważ wg. prawa Królewstwa Węgier, państwo de iure nieistniejące nie ma obywateli! – na wniosek dr. Józsefa Antalla seniora, pracownicy i kierownicy instytucji polskich, od ministra Ferenca Keresztes-Fischera otrzymali obywatelstwo węgierskie i węgierskie paszporty dyplomatyczne! (Na takim paszporcie jeździł regularnie do Londynu Edmund Fietz-Fietowicz!) Mamy nadzieję, że Premier Viktor Orbán i ten skandal szybko odmieni, bowiem niedawno kategorycznie oświadczył: „nie ścierpimy tego, ażeby chociażby jednego Węgra pozbawiono obywatelstwa węgierskiego w kraju, w którym żyje”!
Po to, abyśmy jasno widzieli, jak ludzie czerwononazistowskiej partii i bezpieki Gyurcsánya kłamali, oszukiwali w minionych 25 latach, zobaczmy najpierw, kim byli przodkowie red.Rolanda Antoniewicza! No bo wiadomo: „nie daleko pada jabłko od jabłoni”! Poważny pół opozycyjny Ilustrowany Kurier Polski w numerze z dnia 26 pażdziernika 1984 r tak pisze w nekrologu jego ojca: „Red. Zdzisław Antoniewicz … był rodowitym poznaniakiem, synem powstańca wielkopolskiego, wnukiem powstańca z 1863 roku“. To już jest zastanawiające! Powstanie Wielkopolskie 1918–1919 roku przyniosło Polsce dawno oczekiwaną niepodległość oraz powrót do macierzy okupowanego przez Niemców Poznania i Wielkopolski. A Powstanie Styczniowe 1863 było aktem głośnego protestu przeciwko nazistowskiej wielkoruskiej samowoli! Ale w międzyczasie wykryliśmy, że oboje, czyli ojciec i dziad Zdzisława – albo jak kto woli: dziad i pradziad Rolanda, w Powstaniu Wielkopolskim wzięli udział jako dowódcy oddziałów, gdyż byli dawnymi rodzinnymi przyjaciółmi głównodowodzącego gen. Józefa Dowbóra-Muśnickiego!
A co więcej — o czym w okresie komuny półopozycyjna gazeta nie mogła pisać, bo nie przepuścił tego Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk: ojciec Zdzisława a dziad Rolanda po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej (my nazywamy raczej wojną polsko-czerwononazistowską, czy polsko-sowiecką!) wstąpił do legendarnej I Brygady marszałka Józefa Piłsudskiego i pod Lwowem Poległ na Polu Chwały! Pośmiertnie otrzymał największe odznaczenie wojenne: Krzyż Wielki Orderu Virtuti Militari. Pochowano Jego wśród swoich żołnierzy na parceli Powstańców Wielkopolskich Cmentarza Bohaterów na Cytadeli Poznańskiej. (tu jedynie w nawiasie należy nadmienić: również kilka tuzinów członków węgierskiego Związku Legionistów Polskich (Lengyel Legionisták Egyesülete) z jego Prezesem – bohaterskim patriotą, węgierskim, Ormianinem Ferdinandem Leó Miklóssim na czele, pod dowódctwem ppłk. Zygmunta Antoniewicza (dziadka Rolanda) również wzięło udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Wielu z nich Poległo na Polu Chwały! Ich pomnik stoi w budapeszteńskim parku Népliget, kilka kroków od przystanku tramwaju linii nr.1 przy ulicy Vajda Péter! Wielki cud, że czerwoni naziści nie zauważyli jego i nie wysadzili w powietrze, jak to uczynili z kościołem Regnum Marianum przy alejach Aréna.)
Wszystkie te fakty już same za siebie zwracają uwagę na to, że w przeciwieństwie do czerwono–nazistowsko–esbeckich–wuespeerowskich-wupeesowskich bujd na resorach, Roland nic wspólnego nie miał i nie mógł mieć ani z komunistami, ani z faszystami! Bo przecież – jak już podkreśliliśmy: „nie pada jabłko daleko od jabłoni“! (Mimo tego esbecy zagnieżdżeni wśród administratorów Wikipedii polskiej, wyrzucili jego dane i dane pradziadka spośród haseł biograficznych, zostawiając tylko ojca i dziadka! A to tylko jedno z ich przestępstw przeciwko Nim!)
Ale spójrzmy na dalsze fakty! Podczas naszych upartych dochodzeń i zbierania informacji, wyrysowało się bardzo wiele bohaterskich szczegółów, powodujących przebieganie dreszczu po plecach! Prawdziwy geniusz językowy Roland Antoniewicz, tym zwrócił na siebie uwagę poznańskiego metropolity arcybiskupa ks. Antoniego Baraniaka, wcześniejszego sekretarza Prymasów Polski Augusta kardynała Hlonda i Stefana kardynała Wyszyńskiego — że po łacinie i po polsku na pamięć znał całą liturgię mszy świętej! Co więcej: we wielu językach (w tym również w swoim prawdziwym języku ojczystym: po ormiańsku!) na pamięć odmawiał Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Wierzę w Boga! Roland wpierw został ministrantem arcybiskupa, potem jego przyjacielem, na końcu przyjacielem znamienitych przyjaciół ks.abp.Antoniego Baraniaka – ks.Prymasa Stefana kardynała Wyszyńskiego oraz arcybiskupa krakowskiego, ks.Karola kardynała Wojtyły – późniejszego papieża! A wypuszczony z ubeckiego więzienia jego ojciec – również geniusz językowy, został tajnym współpracownikiem arcybiskupa! To on przetłumaczył na niemiecki Orędzie Biskupów Polskich do Biskupów Niemieckich, które w imieniu polskiego episkopatu, z okazji uroczystości tysiąclecia chrztu, metropolita wystosował do episkopatu niemieckiego i który wywołał olbrzymią awanturę w Moskwie i w Warszawie!
Pierwszym „grzechem” Rolanda było to, że całe jego życie zrosło z tak bardzo nienawidzonym przez komunę Kościołem! Bo Roland chciał zostać księdzem. Co więcej: ormiańskim duchownym! A sowieci najbardziej prześladowali kościół ormiański i jak Hitler prześladował Żydów – Stalin Ormian.
Roland jako ministrant, na jednym ze spotkaniu ministrantów w Częstochowie zapoznał się z pewnym swoim rówieśnikiem – ministrantem ze Wschodniej Polski, Jurkiem Popiełuszką, który wówczas dumnie oznajmił jemu, że „chcę zostać księdzem“, na co Roland skromnie odpalił: „ja też będę księdzem, ale ormiańskim”! Nawet szykował się na wyjazd do Wenecji, do tamtejszej kongregacji ormiańskich OO Mechitarystów, ażeby ukończyć seminarium duchowne, ale z przyczyn od niego niezależnych, niestety do Wenecji nigdy nie dotarł. Natomiast z późniejszą kluczową osobistością ruchu Solidarności – ks.Jerzym Popiełuszką był w bardzo żywym kontakcie! Nawet przedstawił jemu bardzo wielu „reakcyjnych” węgierskich księży i laików, między nimi dyrektora kaplicy Kis Regnum Marianum Kápolna przy ulicy Damjanich w Budapeszcie – ks.hr. Istvána Keglevicha, który 10 lat siedział we więzieniu Kádára w Márianosztra tylko za to, bo był wiernym Jezusowi i Jego naukom! Roland Antoniewicz przez 15 lat był przy nim kościelnym i ministrantem i został Złotym Ministrantem.
Oczywiście do tego konieczne było zezwolenie proboszcza, ale węgierski prowincjał zakonu OO Dominikanów — hr. László Dóczy (ojciec Zsigmond OP) bez słowa to pobłogosławił, bo przecież Rolanda znał bardzo dobrze jeszcze z tych czasów, kiedy był proboszczem w Tihany, gdzie był on częstym gościem! Ojciec hr. Dóczy napisał bardzo piękną opinię o oczekującej już 20 lat na wydanie książce — wspomnień Rolanda, pasjonującej trylogii (każda księga ponad 1200 stron!), bogato ilustrowanej dokumentami i zdjęciami. Opinię tą można znaleźć na internecie! Nic dziwnego, że do dzisiaj nie ukazała się – nie mogła ukazać się, bo każda jedna litera tej trylogii to akt oskarżenia przeciwko komunie, komunistom!
Drugim „grzechem” Rolanda było to, że w 1967 r chciał uciec do Wenecji i to w jeżących włosy okolicznościach, pełnych dramatycznych przygód. Ale dotarł tylko do Węgier, bo wopiści pojmali jego i tygodniami zmuszony był skorzystać z „gościnności” ponurego esbeckiego więzienia „Szuszi” przy ulicy Gyorskocsi, po czym deportowano jego do PRL. Ale po kilku dniach znów był już na Węgrzech, szybko ożenił się, co zapobiegło ponownej deportacji jego! Oczywiście polscy esbecy nie pogodzili się z tym! Posłali po niego do Budapesztu swoich ludzi, których (według miarodajnego pisemnego oświadczenia naocznego świadka, pewnej profesorki), za pośrednictwem będącego w pobliżu patrolu milicyjnego, Roland Antoniewicz wpakował ich do aresztu jako …„jugosłowiańskich bandytów”! Ten bezczelny atak przeciwko „internacjonalizmowi”, obie bezpieki musiały gorzko połknąć, ażeby w przypadku ujawnienia się afery, nie stali się podmiotem głupich chichotów i podśmiechujek!
W końcu sąd komuny zaocznie skazał Rolanda Antoniewicza na kilka miesięcy zawieszonego aresztu za „nielegalne przekroczenie granicy” Oczywiście esbecy mimo tego polowali na niego i cały czas wrabiali, zniesławiali jego gdzie i jak tylko było to możliwe! Szczególnie przez swoje, wyzzute ze wszystkiego wtyczki w Ambasadzie PRL w Budapeszcie!
A Roland Antoniewicz bardzo szybko uzmysłowił sobie fakt, że przeciwko tym przestępcom najlepiej jest walczyć ich własną bronią! Jako samotny wilk, do upadku komuny czynił co należało! Doskonale wiedział bowiem, że wszystko to tak długo pozostanie w tajemnicy i tak długo jeżące włosy na głowie jego akcje skończą się powodzeniem!
Roland jako ministrant przy znanych opozycyjnych księżach. U góry w kościele OO Dominikanów, przy celebrująym mszę świętą o.Pawle Leszkowskim - z pochodzenia Ormianinie, przy którym często służyŁ przy Stole Pańskim również w kościele polskim na Kőbánya, oraz kościele ormiańskim przy ulicy Orlay. Niżej Roland ministruje przy ks.Kálmánie Bede oraz ks.Jánoszu Náray.
Trzecim „grzechem” Rolanda było to, że od dziecka był harcerzem, a potem instruktorem harcerskim! Jeden z dawnych jego druhów opowiedział, że na jeden z obozów harcerskich Roland „sprowadził“ arcybiskupa Baraniaka, który w towarzystwie późniejszego papieża — Karola kardynała Wojtyły, wtedy jeszcze kanonika, późnym wieczorem przybył do obozu, rozbitego na polanie leżącej pośrodku Wielkopolskiego Parku Narodowego, kilkanaście kilometrów od najbliższej drogi czy stacji kolejowej!
Ściśle tajna nota bezpieki w sprawie nieudanej deportacji Rolanda do gdziekolwiek.
Oczywiście, że wszystcy bardzo cieszyli się z tej wizyty, bo nie często nadarzyła się okazja wysłuchania polnej mszy świętej, celebrowanej przez samego arcybiskupa, a tym bardziej koncelebrowanej przez późniejszego papieża! Roland przez długie lata korespondował zarówno z arcybiskupem Baraniakiem, jak i Prymasem Stefanem kardynałem Wyszyńskim oraz z późniejszym papieżem! Byli serdecznymi przyjaciółmi! Ale nieznająca polskiego węgierska bezpieka, na szczęście nic o tym nie wiedziała! Ich tylko to irytowało, że Roland za wszelką cenę chciał założyć polsko-węgierską organizację harcerską oraz Towarzystwo Przyjaźni Węgiersko-Polskiej! I to był jego czwarty „grzech”! Bo na Węgrzech skauting był na czarnej liście!
W sprawie deportacji lub uwięzienia Rolanda, bezradnie miesiącami korespondowali ze sobą szefowie KC partii i MSW! Powód: „nielegalne” zakładanie TPWP!
Czwartym „grzechem” Rolanda było to, że w 1970 r zabrał się na Węgrzech do zakładania Towarzystwa Przyjaźni Węgiersko-Polskiej (w 1956 r w Poznaniu z rodzicami założyli pierwsze w Polsce Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Węgierskiej!), a na jego gruncie węgiersko-polską organizację harcerską. Zebrał deklaracje ponad 1500 członków-założycieli – śmietanki węgierskiej kultury i nauki! Akt Erekcyjny TPWP przeżył całą długą serię rewizji i aresztowań, stanowi prawdziwą relikwię historyczną! Z akt bezpieki, przechowywanych w Történeti Hivatal-Urzędzie Historycznym okazuje się, że nadaremnie zabronili jemu organizowanie Towarzystwa, „Roland dalej konspirował”! Spróbowali więc wlepić jemu nowy proces sądowy, deportować z Węgier, ale nic z tego nie wyszło – przywódcy „bratnich państw socjalistycznych” strasznie bali się jego i słyszeć nie chcieli o nim! Nawet PRL oznajmiła: „mowy być nie może o jego powrocie do Polski“! Jeden z szefów MSW wymienił w tej sprawie kilkanaście listów z kompetentnym d/s bezpieki szefem KC partii – nadaremnie! Nie potrafili nawet wlepić jemu procesu karnego! Tak więc kilkakrotnie spróbowali Rolanda sprzątnąć, ale każdy jeden zamach na niego spłonął na panewce! Nic więc dziwnego, że już słysząc nazwisko Rolanda, dostawali ataku nerwów, szlag ich trafiał! Bo Roland stale ich przechytrzył! Oczywiście miał on jeszcze wiele innych „grzechów” na sumieniu! W sprawie deportacji lub uwięzienia Rolanda, bezradnie i wściekle miesiącami korespondowali ze sobą szefowie KC partii i MSW! Powód: „nielegalne” zakładanie Towarzystwa Przyjaźni Węgiersko-Polskiej!
Piątym „grzechem” Rolanda było to, że w 1968 r ZSSR razem z pozostałymi sygnatariuszami Układu Warszawskiego, Roland nazwał „faszystowskimi agresorami” dlatego, bo napadli na Czechosłowację! Na cześć Alexandra Dubczeka i Praskiej Wiosny porozklejał w Budapeszcie wiwatujące plakaty, których nie potrafili jemu udowodnić!
Dr.Miklós Horányi jako Prokurator Naczelny Prokuratury Rewizyjnej w Segedynie
Roland około trzech miesięcy siedział w areszcie śledczym bezpieki w ponurym „Szuszi” przy ulicy Gyorskocsi, ale ku największej rozpaczy esbeków, sprawę Rolanda nieprzypadkowo rozpatrywał młody sędzia o uczuciach prawicowych i wielki sympatyk Polski i Polaków – dr.Miklós Horányi, obecny rzecznik prasowy Prokuratury Generalnej, niedoszły Prokurator Generalny, bo jego kandydaturę storpedowali komuniści! Dr.Miklós Horányi ogłosił tylko symboliczny wyrok w zawiesze-niu!
Ale Rolandowi pomagało także wielu innych opozycjonistów węgierskich, którym coraz bardziej zaczęła się brzydzić „gulaszowa” dyktatura Jánosza Czermaneka (bandycki pseudonim „Kádár”). Należeli do nich byli szefowie prawicowej Narodowej Partii Chłopskiej (Nemzeti Parasztpárt), za komuny „wtopieni” w Patriotyczny Front Jedności Narodu (Hazafias Népfront). Między nimi był członek Rady Państwa WRL László Nánási i redaktor naczelny półopozycyjnego dziennika Magyar Nemzet – Tibor Pethő (w którym Roland regularnie publikował swoje artykuły), oboje wiceprezesi Hazafias Népfront. Obok Tibora Pethő, jednoczesnego wiceprezesa MÚOSZ (Magyar Újságírók Országos Szövetsége) – Związku Dziennikarzy Węgierskich, Rolandowi pomagał także Prezes MÚOSZ József Pálfy — redaktor naczelny tygodnika Magyarország. Jego bratanek, również dziennikarz Viktor Pálfy, obecnie jest posłem do parlamentu Węgier z ramienia rządowej partii chadeckiej Kereszténydemokrata Néppárt (Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa). Wszystcy oni byli serdecznymi przyjaciółmi nie tylko Rolanda, ale w okresie wojny również jego ojca Zdzisława Antoniewicza!
Spośród opozycjonistów-wojskowych, Roland w największej komitywie był z innym wojennym przyjacielem swojego ojca, pułkownikiem Kálmánem Kéri. Po upadku komuny został on awansowany na generała armii, wybrano jego posłem i został doyenem węgierskiego Parlamentu. Często spotykali się, wymieniali ze sobą listy.
Roland Antoniewicz z czołową postacią opozycji płk Kálmánem Kéri — powyżej (po upadku komuny generał armii – poniżej) w jego mieszkaniu przy ul.Érmelléki nr.9 w Budzie. Roland do końca życia generała był tutaj stałym gościem.
Bardzo entuzjastycznie pomagała Rolandowi cała pokaźna plejada polonofilów węgierskich i jego miłośników zawodowych, z reżyserami filmowymi Miklósem Jancsó, Ferencem Kardosem, Zoltánem Fábri, Ferencem Kósa, Zoltánem Huszárikiem, Mártą Mészáros, Sándorem Szalkai, Istvánem Szabó, Pálem Sándorem, Sándorem Simó, Gáborem Bódy i innymi, z socjologami Dénesem Csengey i Ottilią Solt (oboje po upadku komuny posłowie do Parlamentu) poetką Grácją Kerényi, kierownikiem katedry dramaturgii Wyższej Szkoły Teatralno-Filmowej w Budapeszcie i dyrektorem Instytutu Teatralnego, tłumaczem literatury polskiej Prof.Dr.Jánosem Elbertem, profesorami uniwersyteckimi Prof.dr.Jenő Siposem, prof.dr.Katalin Szokolay i prof. dr. Endre Kovácsem, oraz z wiceprezesem i naczelnym reżyserem Telewizji Węgierskiej Miklósem Szinetárem, spośród literatów z Antalem Végh, Zoltánem Fábiánem (sekretarz Związku Literatów węgierskich d/s zagranicznych), Árpádem Thiery, Gyulą Hernádi, Károlyem Szakonyi , Gyulą Antalfy, Gáborem Antalem i innymi, których Roland swojego czasu „wplątał” w sprawę założenia Towarzystwa Przyjaźni Węgiersko-Polskiej. Wszystcy oni byli nie tylko jego zapalonymi miłośnikami, ale przede wszystkim szczerymi przyjaciółmi! Reżyser Miklós Szinetár jako Wiceprezes Magyar Telewízió i Główny Reżyser oraz Prorektor Wyższej Szkoły Teatralno-Filmowej w Budapeszcie, pomagał Rolandowi we wszystkim, próbował nawet przyjęcia jego na wieczorowe studia reżyserskie, w czym sojusznikiem jego był także ówczesny Minister Kultury i Oświaty Imre Pozsgai, ale nic z tego nie wyszło: ponieważ ustawa kontraselekcyjna przewisywała zgodę władz partyjnych, Roland marzyć nie mógł o dostaniu się na żadną uczelnię... Nic dziwnego, że ślepo ufali jemu, pomagając w czym tylko mogli! Nawet w obaleniu władzy Kádára, mimo iż niejeden z nich był członkiem partii! Ale o tym później.
Cała śmietanka węgierskich filmowców zawsze stanęła po stronie Rolanda Antoniewicza, kiedy próbowano jego zawodowo zdegradować, wyrażając się o nim z podziwem i uznaniem...Pismo Rolanda Antoniewicza do wiceminstra w sprawie awansu na II reżysera.
Na polecenie min.Imre Pozsgay'ego, Sekretarz Stanu Ministerstwa Kultury i Oświaty András Korcsog wydaje polecenie Wyższej Szkole Teatralno-Filmowej o ponowne przeegzaminowanie Rolanda AntoniewiczaNawet bardzo przychylny Rolandowi Wiceprezes i Główny Reżyser Magyar Televízió, Prorektor Wyższej Szkoły Teatralno-Filmowej Miklós Szinetár był bezradny. Stwierdził, że Roland Antoniewicz pomyślnie złożył egzamin wstępny na uczelnię, ale "ponieważ jest to kurs wewnętrzny, radzi złożenie egzaminu reżyserskiego na ...uczelni łódzkiej".W sprawie tej bezradnym okazał się także Rektor PWST-F w Łodzi, reż.Henryk Kluba...
Z braku innego wyjścia, za namową swoich przyjaciół-opozycjonistów, Roland Antoniewicz w końcu ukończył studia na Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu, na wydziale filozofii, ekonomii, historii oraz wiedzy kierowniczej, chociaż nigdy nie był członkiem żadnej partii i początkowo bardzo sceptycznie odniósł się do tego obowiątkowego dla pracowników mediów "przepłukania mózgu". Liczył, że po tym przyjmą jego na "normalne" studia, ale i to okazało się marzeniem ściętej głowy! Drobiazgowi rozpracował więc system władzy komuny, później wmierzając cios w jej najczulsze miejsce...
Szóstym „grzechem” Rolanda było to, że był On Polakiem! A na dodatek wszystkiego „najbardziej reakcyjnym”! Komuna węgierska panicznie bała się Polaków, bo byli „inni”! Komunistom nie udało się zmusić do klęknięcia tego dumnego i prawego narodu! W Polsce nie udało się zlikwidować zakony, rozbić kościół i jego potężną siłę duchową, nie udało się obrabować chłopskie spiżarnie i stodoły oraz zlikwidować gospodarstwa chłopskie, zubożyć rzemieślników i terroryzować Polaków, karmić ich bajkami, jak to miało miejsce na Węgrzech! Mało kto wie, że Węgierska Rewolucja 1956 roku rozpoczęła się w Polsce! A jeszcze dokładniej 28 czerwca 1956 r w Poznaniu! Jako jedenastoletni podrostek, Roland razem ze swoim ojcem wziął udział w walkach pod gmachem Komendy Wojewódzkiej UB przy ul. Kochanowskiego i został ranny. Jest zweryfikowanym inwalidą wojennym, członkiem węgierskiego Narodowego Związku Inwalidów, Wdów i Sierot Wojennych. Bo – jak już pisaliśmy: „nie daleko pada jabłko od jabłoni”! Później Roland razem z rodzicami i ich przyjaciółmi zbierał dla Braci-Węgrów – bohaterów Rewolucji 1956 r lekarstwa, pieniądze, żywność, odzież i krew. Dary te tajnymi ścieżkami tatrzańskimi i słowackimi, dostarczali ci sami kurierzy tatrzańscy, którzy w czasie wojny współpracowali z ojcem Rolanda! A w dobie Solidarności wielu z nich przewoziło z Węgier te zachodnie przesyłki dla Solidarności, które docierały do polonofilów – węgierskich przyjaciół Rolanda! Na przykład do Grácji Kerényi, Lajosa Kizmana i prof.dr.Jánosa Elberta i innych, których razem z wieloma innymi Węgrami podle zamordowała polska bezpieka. I to przy współudziale zdrajców Narodu Polskiego, esbeków zagnieżdżonych w Ambasadzie PRL w Budapeszcie i nie tylko!
W przeciwieństwie do przestępczej szajki Jánosa Kádára, która tłumnie zamordowała Bohaterów Rewolucji 1956, Władysław Gomułka po dojściu do władzy jesienią 1956 r, natychmiast ogłosił amnestię nie tylko uczestnikom Wydarzeń Poznańskich, ale także wszystkim więźniom politycznym. Roland dzięki temu uniknął aresztowania. Ale nie uniknął coraz większego gniewu polskich esbeków, bo stale dolewał oliwy do ognia! Miał wiele takich „spraw” na sumieniu, za które na Węgrzech powieszonoby jego! Ale on zawsze umknął z ich macek, bo nigdy nie znaleźli przeciwko niemu żadnych dowodów! Natomiast zmuszony był uciekać z kraju. A na Węgrzech tylko kontynuował to, co rozpoczął w Polsce. Bo – jeszcze raz – „nie pada daleko jabłko od jabłoni“!
Węgierska bezpieka intensywnie obserwowała, nasłuchiwała telefony każdego jednego mieszkającego na Węgrzech Polaka i Węgrów-polonofilów. Szczególnie w okresie Solidarności! Oczywiście większość z nich wiedziała o tym, i byli ostrożni. Ale nie wszystcy. Dlatego też prawie po kolei zamordowano wielu węgierskich przyjaciół Rolanda: między innymi Prof.dr.Jánosa Elberta, Grację Kerényi, reż.Gábora Bódy, literata Zoltána Fábiána, gookarcistę Lajosa Kizmana, prof.dr.płk. Jánosa Istvána Hajdu i innych. Spudłowali tylko zamachy przeciwko Rolandowi, co wywołało jeszcze większą wściekłość wśród przywódców komuny i ich esbeckich czyścibutów! Ale Roland nie przejmował się tym, bo wiedział, że Pan Bóg obroni jego! Dalej czynił swoje!
Roland wziął udział w popularyzowaniu polskiej Solidarności, którą węgierska komuna, bez zapoznania się z jej programem, od razu okrzyknęła „organizacją wywrotową”! Rozdawał Braciom-Węgrom odznaki i proporczyki solidarnościowe przywiezione z Polski w kilku walizkach jako „książki”, projektował i drukował węgierskie ulotki nie tylko o Solidarności, ale na przykład o potępieniu zbrodniczego Paktu Ribbentroppa-Mołotowa czy Zbrodni Katyńskiej, lub o przestępcy Ferencu Gyurcsány - za komuny szefa węgierskiego komsomołu: KISz, później samozwańczego premiera i prezesa WPS, który do władzy dorwał się przez oszustwo!
Jako wróg komuny („klasy robotniczej”, „demokracji ludowej”, czy „Związku Sowieckiego”), Roland nie mógł liczyć na przyjęcie na studia wyższe, chociaż podczas egzaminów wstępnych zawsze uzyskiwał pierwsze miejsce! Węgierskie ustawy kontraselekcyjne udzielały pierwszeństwa funkcjonariuszom bezpieki i partii oraz ich dzieciom i krewnym, bandytom i zdrajcom kategorii „bohaterowie międzynarodowego ruchu robotniczego” itd. Nie przyjęto jego nawet nawet na wydział reżyserski Wyższej Szkoły Teatralno-Filmowej w Budapeszcie, chociaż jej prorektorem był jego mecenas i opiekun Prof.dr. reż.Miklós Szinetár — przyjaciel reż.Miklósa Jancsó, a między kierownikami katedr Roland miał kilku przyjaciół — polonofilów, jak np. Prof.dr.Jánosa Elberta! A przecież nawet ówczesny Minister Kultury i Szkolnictwa Imre Pozsgai stanął po jego stronie i wydał polecenie swojemu zastępcy o zorganizowanie ponownego przeegzaminowania Rolanda na uczelni! I pomimo tylu sztucznych przeszkód, Roland uparcie dosłownie z niczego zrealizował swój pierwszy film! Ale o tym później.
Roland z Péterem Andorai w filmie Ferenca Kardosa „Ékezet” („Akcent”) jako aktywista związkowy. Na wniosek cenzury, porządnie okrojono jego figurowanie w filmie.
Roland jako „ścierpiony” – tolerowany twórca, stał się nie tylko na Węgrzech powszechnie znanym i lubianym, poważanym dziennikarzem, aktorem i reżyserem, co komunę doprowadzało do istnego szału! Roland nie chciał zostać aktorem, ale jego przyjaciele — reżyserzy stale uparcie nagabywali jego, ażeby przyjął taką czy inną rolę. A Roland nigdy nie potrafił odmówić borykającym się z problemami obsady ról przyjaciołom! Bo przyjaźń dla niego zawsze była rzeczą świętą! Grał z wieloma wspaniałymi aktorkami i aktorami węgierskimi, jak: Péter Andorai, Lili Monori, József Madaras, Lajos Balázsovits, Klári Tolnai, Imre Sinkovits, Antal Páger, Irén Psota, Ádám Szírtes, Lajos Őze i wielu innych.
Siódmym „grzechem” Rolanda było to, że na przekór wielokrotnym ostrzeżeniom i pogróżkom ze strony esbeckiej Ambasady PRL i węgierskiej bezpieki, bezczelnie „dziennikarzył”! Tłumnie publikował swoje artykuły w prasie polskiej i węgierskiej, podczas kiedy — na zasadzie „złodziej wzywa policjanta”, „przygadał kocioł garnkowi”, bez przerwy kłamliwie i zniesławiająco podkreślali w swoich raportach do swoich gangsterskich Ojców Chrzestnych w MSW czy MSZ: „Roland nie jest dziennikarzem, jest oszustem”!
Polsko-języczne raporty spisane przez te nasiona Szatana, można znaleźć w Urzędzie Historycznym! Bo „towarzysze” z Ambasady PRL w Budapeszcie wszystkie swoje bujdy na resorach pisali w kilku egzemplarzach! Jeden dla MSZ w Warszawie, jeden dla węgierskiej i jeden dla polskiej bezpieki! Bluźnili, że Roland „nie jest dziennikarzem”, a przecież nie ta osoba jest „dziennikarzem”, która w podejrzanych okolicznościach zdobyła papierek „dziennikarski”, lub otrzymała nominację na takie stanowisko (na przykład bardzo wielu agentów bezpieki!), a taki zdolny człowiek, który tłumnie publikuje swoje artykuły!
Roland opublikował tysiące artykułów w prasie polskiej i węgierskiej! I nie tylko, bo publikował także we wielu innych językach. Jest geniuszem językowym w różnym stopniu znającym ponad 25 języków. Ale o tym później.
Roland w swoich artykułach przedstawiał chlubne karty historyczne przyjaźni polsko-węgierskiej, propagował historię, kulturę, twórców obu krajów. Sprowadził do filmów węgierskich około 250 polskich aktorek i aktorów, pośredniczył w powstaniu koprodukcji filmowych i teatralnych, organizował wystawy dla artystów-plastyków w drugim kraju i na Zachodzie.
Ale wszystko to stanowiło zaledwie bardzo wąski zakres jego działalności! Zastępował nią nieróbstwo i lenistwo, czy brak zainteresowania sprawą attaché prasowych i kulturalnych ambasad obu grajdołków „socjalizmu”, którzy na Węgry czy do Polski jeździli „na wczasy”! Bo przecież obok tego pisał opinie lektorskie dla węgierskich i polskich wydawnictw o książkach drugiego kraju z nadzieją, że ukażą się w przekładzie na węgierski czy polski! Napisał nawet książkę o Polsce, którą po opuszczeniu drukarni, KC partii natychmiast kazało zmielić w zakładach papierniczych! Na przekór tego, że wydawnictwo partyjne wcześniej intensywnie reklamowało ją na plakatach i w katalogach! Na przekór tego, że inne wydawnictwa oraz literaci i dziennikarze również bardzo pochlebnie wyrazili się o jego rękopisie! W tej sprawie innym przestępstwem był fakt, że wydawnictwo nie zważając na prawa autorskie, rękopis przekazało jednemu z partyjniaków z agencji MTI, który powykreślał z niego drażliwe fragmenty, dopisał kilkanaście bzdur i książkę opublikowano ponownie pod innym nazwiskiem...
A dlaczego do tego doszło? Dlatego, ponieważ Roland nie potrafił kłamać i był bardzo sumienny! (Jeżeli zrobił z kimkolwiek wywiad, albo tylko napisał o nim, pięć razy zapytał się: „a nie pomylił się?!“ „Nie zrozumiał czegoś źle?!“ „Nie popełnił jakiegoś kardynalnego błędu?!“) W swojej książce Roland rzeczywiście napisał to, co trzeba wiedzieć o Polsce, razem z tymi informacjami, które dla węgierskiej komuny były bardzo nieprzyjemne! A to strasznie denerwowało fałszywych proroków węgierskiej komuny!
Listy Giedroycia do Rolanda. Cudem przeżyły częste rewizje bezpieki! I tak wiele zostało zniszczonych, bo Roland na Węgrzech mógł za to otrzymać od komuny nawet karę śmierci! (Współpracę z Radiem Wolna Europa, paryską Kulturą, oraz z węgierską "reakcyjną" prasą emigracyjną traktowano jako "szpiegowstwo"!) Tytułowanie per „profesor” służyło uśpieniu czujności cenzorów bezpieki…
Ósmym „grzechem” Rolanda było to, że utrzymywał żywe stosunki z czołowymi osobistościami antykomunistycznej polskiej opozycji w zachodniej emigracji, a między innymi z Janem Ulatowskim, Tadeuszem Kuchinką, Zbigniewem Brzezińskim, Rolandem Węckowskim, oraz księciem Jerzym Giedroyciem, który był wydawcą i redaktorem naczelnym przeklinanych przez komunę czasopism: „Kultura”, „Zeszyty Historyczne“ i „Dokumenty“ oraz szeregu książek i broszur autorstwa znakomitych prawicowych pisarzy i dziennikarzy. Dzięki Rolandowi — również węgierskich. Mnóstwo listów wysłanych przez Giedroycia do Rolanda można znaleźć na internecie! Tylko trzeba je szukać! Jeżeli wtedy węgierscy esbecy natrafiliby na ślad tej współpracy, stanowiłoby to dla nich doskonałą okazję do wytoczenia procesu — powiedzmy: o „szpiegowstwo” i skazanie jego na śmierć, a przynajmniej na długie lata więzienia!
Roland był jednak bardzo ostrożnym! A fakt ten, chwała Bogu, zupełnie ominął uwagę nie znających języków obcych esbeków, bardzo zmęczonych już donkiszotowskimi podchodami przeciwko stale wymykającemu się z ich szponów Rolandowi! A on beztrosko wysyłał do Mesnil-le-Roi – Maison-la-Fitte różne raporty i analizy sytuacji, propozycje, artykuły i książki węgierskich opozycjonistów które można wydać, albo z którymi należy być ostrożnym! Giedroyć otrzymywał od Rolanda także wszystko to, co tylko sobie zażyczył… – byli przecież przyjaciółmi! Większość przesyłek z narażeniem wolności doręczali przyjaciele! Artysta-plastyk — profesor Illés Szegedy-Dobó, któremu Roland załatwił u Giedroycia zorganizowanie wystawy prac, stary przyjaciel jego ojca z Wiednia Tadeusz Kuchinka i inni.
Obok tego, Roland wysłał mnóstwo artykułów, które w prasie zachodniej ukazały się pod najróżniejszymi pseudonimami. Także w USA, na przykład w Kalifornii w Magyarok Vasárnapja, gdzie po upadku komuny ukazały się już z podpisem Roland von Bagratuni. Bo prastare ormiańskie nazwisko Bagratuni jest prawdziwym nazwiskiem rodowym Antoniewiczów! Z powodów politycznych, w XVIII wieku, przodkowie którzy żyli na Kresach Wschodnich Polski, opuścili nazwisko Bagratuni/Բագրատունի i spolszczyli jego dobudowę Antonjan Pouos Anieci/Անտոնեան Բողոզի Անիեցի (Anijski)na Antoniewicz/Անտոնիեւիչ de Bołoz/Բողոզի.
Kilka spośród wielu artykułów Rolanda Antoniewicza, opublikowanych w USA
Tak, jak to uczyniło wówczas bardzo wielu znakomitych arystokratów ormiańskich, żyjących od stuleci w Polsce. Mnóstwo pisze o tym Ormianin polski Zbigniew Herbert i wielu innych. Natomiast bardzo wielu znanych genealogów i armenologów pisemnie potwierdziło ten fakt, uznając drzewo rodowe Bagratunich, będące u Rolanda Antoniewicza za faktyczne! To samo uczyniło wielu profesorów i ministrów z Republiki Armenia, jak na przykład późniejszy minister spraw wewnętrznych (wtedy jeszcze wiceminister) Republiki Armenia, generał pułkownik Hajk Harutjunjan. A jeszcze wcześniej, w 1920 r ówczesne władze Konfederacji Ormiańskiej.
Roland Antoniewicz po śmierci swojego ojca, jako głowa rodu Bagratunich zadecydował o tym, że powróci do używania dawnego nazwiska rodowego, które po rozbiorach zostało zawieszone.
To starają się storpedować esbecy i czerwoni naziści „zapomnieni” w urzędach państwowych i to sukcesywnie popełniając całą garmadę przestępstw, kpiąc z Konstytucji, Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i Traktatu Nicejskiego UE! Zapominają oni, że taki bandytyzm prędzej czy później otworzy przed nimi bramy więzienne! Bo ignorują oni prawdę bardzo starego węgierskiego przysłowia: „Kłamcę szybciej można dogonić, niż kulawego psa“
Obok Jerzego Giedroycia, Roland Antoniewicz był w zażyłych stosunkach z żyjącymi w emigracji zachodniej wieloma innymi antybolszewickimi członkami polskiej i węgierskiej opozycji. Później nawiązał także kontakt z Solidarnością, o czym również na internecie jest wiele dokumentów.
Dziewiątym „grzechem” Rolanda było to, że wytrwałą, blisko dziesięcioletnią pracą, został asystentem reżysera a potem drugim reżyserem przy największych ówczesnych węgierskich reżyserach fimowych! A kiedy na życzenie bezpieki wyrzucono jego z wytwórni filmowej MAFILM, cała węgierska śmietanka filmowo-telewizyjna nie tylko stanęła przy nim, ale załatwili to, ażeby w Gabinecie Prezesa MTV został redaktorem-reżyserem telewizyjno-filmowym!
Czerwoni naziści i esbecy już na samym początku kariery zawodowej Rolanda Antoniewicza w Telewizji Węgierskiej, za wszelką cenę starali się jego zupełnie ośmieszyć, zdyskwalifikować i usunąć z MTV. Latami nie udało się to!
Ale nie potrafili także uniemożliwić jemu zrealizowania swojego pierwszego filmu — Labiryntu Ulicznego! Dosłownie stworzył go z niczego! Bo nie przekazano do jego dyspozycji absolutnie żadnych środków za wyjątkiem śmiesznego przydziału …kilkuset metrów taśmy filmowej, kamery oraz operatora-esbeka, który okazał się dywersantem dzieła, a jego największą „zasługą“ — którą stale chwalił się, było pokonanie …szczytu Komunizmu w Związku Sowieckim! Oczywiście Roland natychmiast dyscyplinarnie zwolnił jego i dzięki nowemu, wspaniałemu operatorowi (Bence Fazekas), stworzył wspaniały film! Ale ile namęczył się! On „wywróżył spod ziemii” konieczne fundusze finansowe i techniczne, sam był montażystą, montażystą dźwięku, reporterem i konferansierem filmu! Według jednoznacznej opinii najznakomitszych twórców, „zrobił dobry film”! Mimo tego nie wypuszczono go na zachodnie festiwale filmowe w Oberhausen, Mannheim, Locarno czy w Wenecji! Bo z góry oczekiwany sukces filmu natychmiast storpedowałby dotychczasowy stek kłamstw esbeków i ich bolszewickich szefów! Roland znów bezczelnie zrobił z nich durni! Wziął kopię filmu pod pachę i wyjechał z nią do Polski! Dzięki serdecznej pomocy dyrektora programowego festiwalu filmów młodzieżowych w Koszalinie (Koszalińskie Spotkania „Młodzi i Film”) – zastępcy redaktora naczelnego tygodnika „Film“ Czesława Dondziły, film Rolanda wyświetlono poza programem i otrzymał Dyplom! Bo Roland był bardzo popularny również w polskich kręgach filmowych jako korespondent polskiej prasy filmowej i kulturalnej na Węgrzech (Film, Ekran, Filmowy Serwis Prasowy, Kino, Tygodnik Kulturalny, Scena i inne) oraz jako zapalony propagator polskiego filmu, teatru i literatury pięknej na Węgrzech, autor kilku tysięcy artykułów, krytyk, reportaży i wywiadów przeprowadzonych z czołowymi osobistościami polskiego życia kulturalnego! O koszalińskim sukcesie Rolanda, napisała cała prasa węgierska, co znów zupełnie storpedowało niecne zamierzenia komuny umieszczenia jego filmu na czarnej liście i wyrzucenia Rolanda z Telewizji!
Chcąc czy nie chcąc, MTV zmuszone było więc puścić film w eter! Mimo iż projekcji nie uprzedziła „obowiązkowa” konferencja prasowa, krytyka bardzo przychylnie ustosunkowała się do tego dzieła. Mimo tego, iż zawierał on elementy krytyki komuny!
Dziesiątym „grzechem” Rolanda było to, że Roland naiwnie wierzył w literę prawa i zawczasu nie storpedował szykującego się za kuluarami MTV spisku esbeków skierowanego przeciwko niemu i nie unicestwił zamiarów bezprawnego wyrzucenia jego z MTV! Ówczesny Prezes MTV Richárd Nagy oraz Wiceprezes i Główny Reżyser MTV Miklós Szinetár we wszystkim pomagali Rolandowi i bronili jego przed najróżniejszymi atakami.
Prezes Magyar Televízió — przestępca Mihály Kornidesz przegrał proces, który Roland Antoniewicz wytoczył Magyar Televízió i jego wspólnikom, którzy nie tylko kłamali, ale dokonali przestępstwa sfałszowania dokumentów! Ale Mihálya Kornidesza i komunę guzik to obchodziło! Wyroku do dzisiaj nie wykonali.
Nie długo, bo Członek Biura Politycznego i Sekretarz KC WSPR, Wicepremier György Aczél odwołał Richárda Nagya i na jego miejsce posadził niedoszłego kandydata na Ministra Kultury i Oświaty, swoją prawą rękę w KC — Mihálya Kornidesza, który już nazajutrz Rolanda wyrzucił na ulicę. Naiwnie wierzący w siłę prawa Roland oczywiście odwołał się i sprawę wniósł do sądu, gdzie okazało się, że podstawą jego zwolnienia były bajki spisane przez sekretarza partyjnego i wycedyrektora Gabinetu Prezesa, oraz esbekowca – niejakiego Pála Csók! Roland skierował sprawę przed wydział cywilny sądu i przy pomocy zebranego przez niego całego pliku dokumentów, znegował podłe kłamstwa tej szychy partyjno-esbekowskiej, który nie omieszkał nawet oszukać sądu fałszywym dokumentem. Jego „wartość” obalił grafolog! Roland proces de iure wygrał, ale bezpieka zakulisowo załatwiła, że wyrok stał się niewykonalny! Ale co więcej: Prezes Mihály Kornidesz cynicznie śmiał się ze słusznego oburzenia Rolanda, a przy okazji wstrzymał realizację kolejnych jego filmów! Wbrew prawom autorskim, oddając filmy w ręce osób zupełnie postronnych!
Jedenastym „grzechem” Rolanda było to, że i tym razem nie przyjął do wiadomości porażki i postanowił sięgnąć po „artylerię”! Bo miał już coraz bardziej dość tego, że esbecy i dygnitarze komuny kpią z niego! Roland według wiarygodnych pomiarów, posiada IQ 175, nic więc dziwnego, że na końcu zawsze wygrywa jakąkolwiek „wojnę”! I tym razem tak było! Biada temu esbekowi, czy czerwonemu naziście, który pomiesza jemu plany! Poniesie sromotną porażkę! Roland posiadał i posiada na Węgrzech (w Polsce również) bardzo wysoko postawionych przyjaciół, którzy oficjalnie nie deklarowali swojej opozycyjności, ale dobrze wiedział, że zawsze może na nich liczyć! A przyjaciół zdobywał bardzo szybko, bo nie tylko posiada wspaniały dar przekonywania, ale także jest świetnym psychologiem, potrafiącym bardzo szybko zanalizować osobowość kogokolwiek! Zresztą jest to powszechna właściwość wśród ormiańskiej inteligencji i ludzi interesu, którzy od tysiącleci podróżowali po świecie, stykając się z nieznanymi kulturami i zwyczajami. I dar ten wielokrotnie uratował im życie, bo zawczasu uznali prawdziwe, nie zawsze przyjazne zamysły partnerów! Roland odwiedził wszystkich tych przyjaciół, na których mógł liczyć. Wielu z nich już w czasie wojny pomagali jego ojcu — Zdzisławowi Antoniewiczowi w rozwiązaniu niejednego gorącego problemu uchodźstwa polskiego na Węgrzech! Należeli do nich byli przywódcy Węgierskiej Narodowej Partii Chłopskiej (Nemzeti Parasztpárt), o której komuna głosiła bajkę na resorach o „lewicowości”, bo konieczne to było do zniewolenia chłopstwa, wydziedziczonego ze swoich gospodarstw i inwentarza, zapędzonego „sojuszem robotniczo-chopskim" do kołchozów i sowchozów!
Takim był były sekretarz generalny tej partii László Nánási, który bał się powiedzieć „nie”, gdyż z całą rodziną bardzo łatwo mógł znaleźć się na Syberii! Bo terror węgierskiej komuny był większy niż w samym Związku Sowieckim! László Nánási tylko roztropnie kiwał głową, ale pomagał każdemu, co i jak tylko mógł! Nawet w „delikatnych” sprawach! Bo chociaż nie był członkiem bandyckiej partii WSPR, Kádár „obładował” jego szeregiem funkcji. Pokazowych, fikcyjnych. Ale o tym partyjny i esbecki „plebs” nic nie wiedział! Był wiceprezesem Patriotycznego Frontu Ludowego, Krajowego Komitetu Pokoju, posłem do Parlamentu, członkiem Rady Prezydialnej WRL (Rady Państwa) i tak dalej. Członkami kierownictwa Narodowej Partii Chłopskiej byli znani literaci i dziennikarze, jak József Darvas, Pál Szabó, Tibor Pethő, Gyula Illyés, László Németh, István Bibó, Péter Veres, Zsigmond Remenyik, Sándor Püski, Lőrinc Szabó, Géza Féja, oraz Dezső Keresztury (kuzyn wspomnianego już prof.dr. płk.Jánosa Istvána Hajdu, do przejęcia puczem władzy przez komunistów w 1947 r Minister Kultury i Szkolnictwa).
Wspomniany już Tibor Pethő, syn Założyciela dziennika Magyar Nemzet — Sándora Pethő, był redaktorem naczelnym tej gazety, oraz również wiceprezesem Patriotycznego Frontu Ludowego, Krajowego Komitetu Pokoju, posłem do Parlamentu, a także Wiceprezesem Związku Dziennikarzy Węgierskich MÚOSZ. We wszystkim pomagał Rolandowi, regularnie publikował jego artykuły, interweniował. Teraz nic nie wskórał, jak i nie potrafił przełamać woli bezpieki i przyjąć Rolanda na członka MÚOSZ.
Wielkim polonofilem i przyjacielem Rolanda był red.József Pálfy — redaktor naczelny tygodnika Magyarország, prezes MÚOSZ, z poglądami chadeckimi. Jego btatanek, red.Viktor Pálfy obecnie jest posłem do Parlamentu z ramienia rządowej partii Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (Kereszténydemokrata Néppárt – KDNP).
Ponieważ Prezes MTV Kornidesz bezprawnymi, przestępczymi środkami pozbył się Rolanda Antoniewicza i zamiast wykonania niedogodnego dla niego wyroku sądowego, przy pomocy esbeków uczynił go niewykonalnym, cała „zamrożona opozycja“ stanęła po stronie Rolanda w interesie wybicia z fotelu Prezesa MTV! Przyłączyli się do nich inni opozycjoniści, jak płk.Kálmán Kéri, płk. Gyula Kádár, prof.dr.Sándor Győriványi i inni, którzy udostępnili Rolandowi dokładne listy adresowe wraz z numerami telefonów (również wecze, miejsca pracy, a nawet adresami ich dacz, kochanek itp) tych posłów i członków KC partii, którzy albo mieli już dość władzy Kádára, albo znudziła im się rola pokiwającego głową „głupiegojasia”! Od László Nánásiego dowiedział się ściśle tajnego faktu: Rada Prezydialna WRL, której jest „członkiem“, jest instytucją fikcyjną, która faktycznie nigdy nie odbywa swoich posiedzeń, a więc nie uchwala absolutnie żadnych aktów prawnych „w przerwach między posiedzeniami Parlamentu“! Innymi słowami: jeżeli dyktator Kádár szybko i bez zbędnych dyskusji chce wprowadzić nowe rozporządzenie (Rozporządzenie Rady Prezydialnej z mocą ustawy), po zredagowaniu jego tekstu przez swoich ludzi, przesyła go do Sekretarza Rady Prezydialnej Imre Katona, który wraz z Przewodnicząym czy jego zastępcą (Pál Losonczi, Sándor Gáspár) bezceremolnialnie podpisują razem z protokołem nieodbytego posiedzenia i uchwalenia Rozporządzenia, po czym kierują do prasy komunikat o tym „posiedzeniu” i „Rozporządzeniu”! Nie zważając na fakt, że „obecni“ członkowie akurat są zagranicą, w szpitalu, na wczasach itd! Tak więc funkcja „członka Rady Prezydialnej WRL od początku jej istnienia była czystą fikcją, ale za wyjątkiem jej członków i funkcjonariuszy nikt o tym nie wiedział! I Roland to wykorzystał! László Nánási przyniósł z Parlamentu in bianco opieczętowane papiery firmowe i koperty funkcjonariuszy Parlamentu, Rady Państwa, a także KC partii, a potem Roland zabrał się do dzieła! Oczywiście musiał zachować jak najdalej idące środki ostrożności, ażeby bezpieka nie zorientowała się, że Roland znów „zabrał się do dzieła”! Porażka z założeniem Towarzystwa Przyjaźni Węgiersko-Polskiej służyła bardzo wieloma i różnorodnymi bardzo cennymi doświadczeniami!
Pismo posła Bohácsné Gulyás Piroska do Prezesa MTV Kornidesza w sprawie Rolanda Antoniewicza
Roland dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak mądrą rzeczą było obowiązkowe dla pracowników mediów ukończenie studiów na Uniwersytecie Wieczorowym Marksizmu Leninizmu! Podczas studiów przewertował mnóstwo dokumentów partyjnych i teraz listy te zredagował w najbardziej doskonałym żargonie partyjnym! W imieniu blisko dwustu członków KC partii, funkcjonariuszy Parlamentu i Rady Państwa, listy zostały zaadresowane do wszystkich sekretarzy KC i członków Biura Politycznego, prezesów i wiceprezesów rządu, Rady Państwa itd. Napisał je na kilku tuzinach maszyn do pisania, ażeby różne były kroje czcionek! Przy tym każdy list napisał w innym stylu! A wspomnianych dwustu „spiskowców” bez słowa podpisało je! Gotowe już pisma, Roland elegancko umieścił w zaadresowanych przez tą samą maszynę do pisania kopertach, a następnie zaniósł je do László Nánásiego, który z cynicznym uśmieszkiem cieszącego się z obcej szkody, w swojej nieco obdrapanej skórzanej teczce, zaniósł je do rozdzielni listów Parlamentu, Rady Państwa i KC partii! Oczywiście zważając na to, żeby nie pomylić instytucję nadawczą! Wszystcy „spiskowcy” jednoznacznie uzgodnili, że będą „mur-beton” milczeć o genezie tych listów, w razie czego zwalając wszystko na sekretarki z KC czy Parlamentu, które „stale podsuwały im pod nos” sterty różnych protokołów i listów do podpisania, więc „nic nie pamiętają”!!
Nie pomogło nawet zdobycie podpisu Rzecznika Prasowego Rządu PRL i Wiceprezesa RSW Prasa-Książka-RUCH oraz kolejne poparcie Prezesa MÚOSZ red.Józsefa Pálfy...
SDP bezprawnie stale odrzucało wniosek Red.Rolanda Antoniewicza o przyjęcie w poczet czonków
Pismo polecające Prezesa Związku Dziennikarzy Węgierskich (MÚOSZ), redaktora naczelnego tygodnika "Magyarország", dr.Józsefa Pálfy do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w interesie przjęcia Rolanda Antoniewicza w poczet członków SDP
Podpisane kopie listów Roland oczywiście schował poza domem w bardzo bezpiecznym miejscu, licząc na rewizję bezpieki. Ale tym razem nie doszło do niej! Za kuluarami najwyższych władz komuny wybuchła panika! Jak László Nánási opowiedział Rolandowi: „bezpieka ze zdenerwowaniem wszędzie węszy za olbrzymim spiskiem”! A przy tym „nikt nic nie wiedział i nie widział”!
Komuna nie lubiła skandali! Bardzo ich nie lubiła! Dlatego też po kilku dniach w prasie ukazał się lakoniczny komunikat Biura Prasowego Rządu: „Towarzysza Mihálya Kornidesza w uznaniu zasług zwolniono z funkcji Prezesa MTV i członka KC WSPR i skierowano jego na odpowiedzialne stanowisko Ambasadora w …Tiranie!” Po kilku miesiącach podobny komunikat głosił o tym, że został Ambasadorem w …Północnej Korei! Był to już ostatni stopień degradacji kadrowca partyjnego! Do „rozwiązania” losów autorów pism zabrano się tradycyjnym, stalinowskim sposobem! Zbliżały się wybory i Kádár „dobrodusznie” (czytaj: „udowodnienia“, że „na Węgrzech panuje już demokracja”) zarządził umieszczenie dwóch kandydatów na każdy mandat poselski, zamiast dotychczasowego jednego! To samo miało miejsce na Zjeździe WSPR, prawie równolegle odbytym z wyborami! Ale „dowcipem” było to, że Węgrzy zawsze automatycznie iksowali pierwsze nazwisko! Te, z kandydatami Kádára! Mało kto wiedział, że władza Kádára oparta była na „zamku z piasku”, bo absolutnie nikomu nie dowierzał, więc na pierwszych miejscach umieścił „niegroźnych” „głupichjasiów“, którzy na wszelkie jego postulaty kiwali głową. Na drugie miejsca trafili „szaraczki”, osoby zupełnie nie znające się na polityce i rządzeniu, często analfabeci z kilkoma klasami szkoły podstawowej, bo „tradycja ruchu robotniczego” tak przewidywała! Bezpieka otrzymała więc za zadanie odwiedzenie wszystkich sekretarzy partyjnych, którzy formalnie stawiali te kandydatury, ażeby …wykreślili z list kandydatów te wymienone blisko 200 osób! Wynik: Kádár w nowej Radzie Państwa i nowym Prezydium Parlamentu utracił prawie wszystkich tych, którzy dotychczas bez słowa zaakceptowali wszystkie jego wnioski!
Oczywiście nie zapomniano o przyjacielu i szefie Kornidesza – Györgyu Aczélu! Jego również stopniowo pozbyto wszystkich funkcji partyjnych i państwowych! W wyniku tego „specjalista kulturalny”, którym stał się były ulicznik z proletariackiej rodziny, zmuszony był szybko spakować swoje manatki i uciekać do Austrii, bo był przekonany o tym, że esbecy zagrażają jego życiu! Ilekroć tylko przed domem, w którym schronił się we Wiedniu, zatrzymał się jakikolwiek samochód — György Aczél drżąc jak osika, ostrożnie wyglądał zza firanek, stale zasłaniających okna mieszkania! Zmarł we Wiedniu, zapomniany przez wszystkich!
Porażka Kornidesza i Aczéla, efektem „domino” uruchomiła całą lawinę, która wymiotła z władz partyjnych i państwowych ich wszystkich starych przyjaciół i „towarzyszy broni”: Antala Apró (dziadka żony Ferenca Gyurcsánya!) Bélę Biszku, Györgya Lázára, Pála Losoncziego, Valerię Benkę i wielu-wielu innych!
Inna ulotka Rolanda Antoniewicza: protest przeciwko zbrodni katyńskiej...
Inne grafiki Rolanda Antoniewicza: "Gyurcsány: tylko on jest moim szefem", Gyurcsány-Stalin-Hitler na fikcyjnym znaczku pocztowym
A Roland tylko śmiał się z tych nagłych czystek! Ale też dobrze wiedział, że nie może zatrzymać się w połowie drogi! Bo wszystko to może oznaczać bardzo szybki koniec władzy Kádára i jego marionetek! A wówczas na jego miejsce może przyjść „jeszcze gorsza świnia”! Musi więc sprzyjającą „sytuację na froncie” wykorzystać! Bo chociaż Roland wcale nie planował „zamachu stanu”, a chciał tylko oddać „dług” Kornideszowi! Ale jak istnieje okazja do dalszych zwycięstw – czemu nie! Po prostu nienawidził komunę!
Dwunastym „grzechem” Rolanda było to, że opierając się na wspomnianych już sojusznikach oraz na kilku butelkach polskiej wódki wyborowej, przymilił się do swojego wroga — Károlya Grósza. Roland znał jego z wydawnictwa prasowego Lapkiadó Vállalat oraz z Telewizji Węgierskiej MTV, gdzie przez długie lata był na etacie, a Grósz był sekretarzem komitetu zakładowego. Grósz z powodu niskiego wzrostu miał kompleks niższości, co stale nadrabiał miną, aroganckością i pseudo surowością. Ale tak to był „niewinną owieczką” (o ile komuniści są „niewinni”). A przy tym był nieuleczalnym alkoholistą. Pił przy każdej nadarzającej się okazji, gdziekolwiek i kiedykolwiek to było możliwe! Lubił więc jeździć na imprezy filmowe, otwarcie nowych obiektów sportowych i kulturalnych, bo tam zawsze urządzano bankiet i można było wypić ile tylko dusza zapragnie! I to zadarmo, w oddzielnej salce, ze swoimi kompanami! Grósz był wszystkopitnym. Lubił i piwo i wino i wermuthy, ale najbardziej przepadał za wódką! A polską czystą wyborową można było najlepiej przymilić się do niego. Z zasady nie był złym człowiekiem. Do tych, których chociaż z widzenia znał, był zawsze bardzo uprzejmym, pytał się o ich zdrowie, kłopoty rodzinne i zawodowe. Często pomagał im. Nawet wtedy, kiedy o to nie prosili jego! Roland ucelował więc w niego, a jego sojusznicy nie zaoponowali tej próby! Więc Roland odwiedził jego z półlitrówką czystej wyborowej i już tym trafił w próżność Grósza. A kiedy mglisto, żargonem partyjnym zaczął tłumaczyć jemu, że „towarzysz Kádár jest już chorowity, zmęczył się, jego przyjaciele tłumnie uszli z władzy… “ — Grósz kiwał głową.
No cóż: „Według towarzyszy wy jesteście, towarzyszu Grósz, najlepszym kandydatem na następcę!“ — szeptał jemu w próżność Roland Antoniewicz. W Grószie już porządnie zadziałał trunek, potrzebny więc był opierunek! A stwierdzenie, że „według towarzyszy” działało na niego tak, jak czerwona płachta na byka! Bez słowa połknął przynętę!
Bo Grósz był partyjnym służbistą, a przy tym z powodu swojego kompleksu niższości, człowiekiem bardzo próżnym. Bo marzył o szczytach kariery! Ale tylko wtedy przyjmował jakiekolwiek zadanie, kiedy „towarzysze tak sądzili”! Albo „zdaniem towarzyszy najbardziej się nadaje do tego zadania”! Wtedy nie myślał, ale podświadomie stawał na baczność, oczekując zachęcenia od „towarzyszy”! Roland tu znalazł „klucz” do Grósza! Wymieniał tylko „towarzyszy z góry” (pewnie z Moskwy czy Pekinu) i Grósz stawał się jagnięciem karmionym z ręki!
Roland po kilku butelkach wódki czystej wyborowej, zupełnie przekonał jego o tym, że on jest jedynym kandydatem na następcę Kádára! Bo „takie jest zdanie towarzyszy”! Wiedział i to, że próżny Grósz nie zapyta się nikogo w KC, czy on to przypadkowo nie jest „jednym z tych towarzyszy”! Bo Grósz strasznie nie lubił wstydu! Nie lubił trafić „nie pod ten adres”, co po pijanemu często doświadczył! I Roland tak go przekonał, że własnoręcznie napisał jemu przemówienie na zbliżające się walne posiedzene KC! A Grósz chcąc – nie chcąc zdegradował Kádára i zaproponował na stanowisko I sekretarza KC siebie samego!
Roland wiedział, że od tego sala zupełnie zamilknie! Nikt nie odważy się pisnąć, co będzie wspaniałym efektem, podkreślającym następny akt przedstawienia! Bo zawsze znajdzie się taki „towarzysz”, który akurat zdrzemnął z nudów i nagle budząc się zacznie klaskać, a wszystcy inni pójdą jego śladem! I tak się też stało! KC przyjęło, zatwierdziło kandydaturę Grósza, z miejsca go wybierając na sukcesora po Kádárze! A Kádára wybrano na nie istniejącą w Statucie WSPR funkcję Prezesa Partii! A więc funkcję bez kompetencji i władzy!
Potem Roland jeszcze przez pewien czas tajno doradzał jemu to i owo! Powołując się na doświadczenia Polski, gdzie „istnieje postępowa ustawa o stowarzyszeniach, której na Węgrzech nie ma”, oraz że „jest więcej partii, tak jak w NRD!“ I Grósz tym samym otworzył coraz szerszy korytarz prowadzący do upadku komuny! Bo najpierw Parlament uchwalił ustawę o stowarzyszeniach, dzięki której Roland mógł wreszcie powołać do życia swoje propolskie organizacje, w tym związek harcerski, z powodu czego szefowie bezpieki znów dostali wypieków i ataków szału! No i ustawa o wielopartyjności zaprowadziła partię bolszewicką do Okrągłego Stołu i obrania Premierem kuzyna Rolanda — dr. Józsefa Antalla juniora! Ale Roland wtedy już zajęty był szeregiem nader poważnych problemów! Bo rozwścieczeni esbecy po nieco spóźnionym stwierdzeniu faktu, że to Roland Antoniewicz jest autorem bezkrwawego zamachu stanu, postanowili dać jemu „porządną nauczkę”! „Ale jaką?“ – opowiedział mnie pewien były pułkownik Departamentu Kontrwywiadu Wewnętrznego węgierskiego MSW (czyli bezpieki!). „Długo nad tym zastanawialiśmy się. Padły różne propozycje: sfingować proces o szpiegowstwo. Zgoda! Ale na czyją szkodę i gdzie?! Przecież Antoniewicz jeździ tylko do Polski, NRD i Czechosłowacji… – No to może zrobić mu ’wypadek’… – Zrobiliśmy już kilka prób, rozbiliśmy tylko samochody, bo Antoniewicz był szybszy i zwinniejszy od zająca! Zgoda! Kula nie chwyta jego, z pociągu też nie udało się nam wypchnąć jego, trucizny w piwie nie wypił, bo węch ma lepszy od psa… Cóż, ale coś musimy wymyśleć!“ — dodał mój esbecki rozmówca, na wygląd zupełnie jowialany staruszek grubo po siedemdziesiątce.
Po chwili były esbek kontynuował: „W końcu doszliśmy do wniosku, że najlepiej tak skompromitować jego, że na zawsze wyłączymy go z obiegu! Szef departamentu gen.József Horváth był pesymistą, ale wiceminister obstawał przy swoim. Sprawę poleciliśmy „Kaktusowi”. Taki miał pseudonim pół Boliwijczyk, pół Węgier i pół Żyd, nasz tajny oficer — major, który w KGB był podpułkownikiem. Nazywał się Eduárdó György Rózsa, alias Eduardo Flores. Był specjalistą od prowokacji, chociaż jako strzelec wyborowy był lepszym nawet od swojego przyjaciela i nauczyciela — Szakala, alias Iljicha Ramireza Sancheza! Z polecenia KGB to on zastrzelił Olofa Palme… Oczywiście wiceminister bez słowa zaakceptował ten pomysł!” — dokończył informator, proszący o anonimowość. Chciałem zrobić dogłębny wywiad z tym Eduárdó György Rózsa, ale akurat był w Boliwii, skąd po kilku dniach przyszła depesza prasowa, że z kilkoma innymi Węgrami, boliwijscy esbecy zrobili z niego rzeszoto. I to we śnie, bezbronnego zastrzelili jak psa! Ponoć miał zrobić „prawicowe” powstanie w prowincji Santa Cruz! Czy zamach na Evo Moralesa! Bzdura! Z góry już wiedziałem, że rozchodzi się o zupełnie coś innego! Bo pogrzebałem trochę w różnych jawnych i ściśle tajnych materiałach o nim i wiedziałem już stokrotnie więcej, niż głupi boliwijscy esbecy Evo Moralesa, którzy poszli na lep! Wykonali wyrok za kogoś, a dokładniej: na zlecenie tego kogoś!
Eduárdó Györgya Rózsę-Floresa nie mogłem więc wypytać się o szczegóły kierowanej przez niego esbeckiej akcji zniesławienia Rolanda Antoniewicza, chciaż on był kluczem tej prowokacji. Ale nie tylko! Z powodu rozpadu komuny najbardziej ucierpiał Ferenc Gyurcsány, który jako szef węgierskiego komsomołu (KISZ), bardzo szybko mógł znaleźć się wśród członków Biura Politycznego – czyli przy najwyższych sterach władzy, jeżeli Roland Antoniewicz niechcąco nie pozbędzie władzy protektorów Gyurcsánya: Antala Apró (którego wnuczka jest jego obecną żoną!) i innych, odesłanych do politycznego śmietniska razem z Mihályem Kornideszem i Györgyem Aczélem! I Eduardó György Rózsa-Flores dlatego musiał umrzeć, bo źle spełnił powierzone jemu zadanie, popełniając mnóstwo takich błędów, które jednoznacznie przemawiają za racją i niewinnością Rolanda Antoniewicza! Oprócz tego Eduardó György Rózsa-Flores popełnił inny kardynalny błąd: przy pomocy przyjaciół – byłych funkcjonariuszy kierownictwa węgierskiego komsomołu-KISZ, ministrów rządu Gyurcsánya: Pétera Kissa, Györgya Szilvássyego oraz Imre Szekeresa, w Balatonöszöd w 2006, na walnym zebraniu egzekutywy partyjnej nagrał, a następnie wyniósł i przekazał mediom przemowę Ferenca Gyurcsánya z cytowanym już cynicznym przyznaniem się do bezprawności jego rządów i kierowanej przez niego partii!
Gyurcsány może przebaczyłby jeszcze swojemu przyjacielowi z KISZ-u i z KGB, gdyby nie to, że podobnie jak w 1987 r z jego niedbalstwa zawaliła się władza Kádára, w 2010 r z jego niedbalstwa zawaliła się władza szajki Gyurcsánya! A przy tym Eduardó György Rózsa-Flores za dużo wiedział o brudnych sprawach bolszewickiej władzy i esbeckich lokaji! Po polsku: gdyby żył, byłby wspanialym koronnym świadkiem w trwających procesach sądowych i prokuratorskich śledztwach, prowadzonych przeciwko czołowym osobistościom Węgierskiej Partii Socjalistycznej! Bo wszystko to, co Gyurcsány nie mógł jawnie rozwiązać, „rozwiązał” metodami gangstersko-kagebowskimi Eduardó György Rózsa-Flores! A przy tym był on wspaniałym szpiclem, który próbował się wbudować do wszystkich węgierskich partii prawicowych w celu ich rozgnicia od wewnątrz! A co zawsze storpedował Roland Antoniewicz!
Zanim przejdziemy do skandalicznego życiorysu Eduardó Györgya Rózsy-Floresa, zastanówmy się: kto wiedział, lub mógł się dowiedzieć (przez miejscowy nasłuch telefonów żyjących na Węgrzech krewnych Eduardó Rózsy-Floresa) o tym, aktualnie gdzie on przebywa w Boliwii! A wogóle kto namówił Eduardó Györgya Rózsę-Floresa do tej podróży, kto pokrywał jej olbrzymie koszty, szybkie załatwienie koniecznych wiz itd?! Otóż z porozrzucanych mozaik szybko powstanie ten obraz, który udzieli odpowiedzi na to pytanie! Z braku miejsca w tej publikacji, skróćmy materiał dowodowy do udzielenia możliwej odpowiedzi. Gyurcsány dzięki wielomiliardowemu majątkowi nieznanego pochodzenia (przed upadkiem komuny w jego życiorysie podkreślano, że „urodził się w bardzo biednej rodzinie”), wszelkie podobne koszty bez trudu potrafił opłacić! I tylko on – „przyjaciel” mógł namówić Rózsę do podróży! Faktem jest również to, że Ferenc Gyurcsány i jego poprzednik w fotelu Premiera – Péter Medgyessy (mjr KGB), na wczasy jeździli na …Kubę! A tu w każdej chwili mógł spotkać się z Evo Moralesem, nawiązać z nim przyjacielskie stosunki! Albo w Moskwie, u Putina, z którym też za bardzo przyjaźnił się! Tylko on mógł zawiadomić Moralesa o aktualnym miejscu pobytu (Santa Cruz), a nawet o hotelu, gdzie zatrzymał się i gdzie we śnie sprzątnął jego boliwijski pluton egzekucyjny! No i opowiedzieć bajkę o „szykującym się prawicowym puczu”! A Morales podatny jest na wszystko, co zwiększa jego imaż!
Dlaczego bajką jest informacja o jakoby „prawicowym puczu” w Santa Cruz?! Bo jest to zupełny nonsens! Do stolicy kraju La Paz jest tu tak daleko, jak z Kaliningradu do Moskwy! Dojazd jest podobnie trudny, albo wielokrotnie trudniejszy! Co więcej: mieszkańcy prowincji Santa Cruz zawsze byli prawicowo nastrojeni, bo nie zaraził ich komunizm szalejący w La Paz! Nie mógł ich zarazić! A więc po kiego licha robić prawicowy pucz wśród prawicowców?! Absurd!
Inny problem: z La Paz do Santa Cruz (czy na odwrót) można dostać się tylko samolotem, który wszędzie ściśle kontrolowany jest przez władze! Gdyby Rózsa rzeczywiście zechciał dokonać zamach przeciwko Evo Moralesowi (co znowu jest nonsensem!) najprostszym rozwiązaniem byłoby aresztowanie jego na lotnisku La Paz (Aeropuerto Internacional El Alto – LPB/SLLP)! Ale po co aresztować człowieka bezbronnego?! A wogóle jeżeli szykował się z zamachem, po co brał ze sobą kule u nogi w postaci towarzyszących jemu Węgrów — turystów, a nie — powiedzmy: innych terrorystów!?! I jeszcze ostatnie pytanie: jeżeli Eduardó György Rózsa-Flores szykował się do jakiejś „tajnej akcji”, dlaczego zatrzymał się w pospolitym hoteliku w samym centrum miasta? Dlaczego nie ukrywał się? Przecież Santa Cruz znał jak własną kieszeń! Znał tu każdy kamień, każde drzewo, bo tu urodził się i tu spędził dzieciństwo i lata młodzieńcze! No i biegle znał miejscowy dialekt języka hiszpańskiego! A więc gdyby ukrywał się, wtopiłby się w tłum i pozostałby niespostrzeżonym nawet dla całej armii komandosów! Szczególnie terrorysta tej klasy, jak on, którego nauczycielem był bolszewicki terrorsta Ilich Ramírez Sánchez, pseudonim Carlos, Szakal, obecnie osadzony we francuskim więzieniu Clairvaux!
Za komuny jednym z zadań Rózsy było przejmowanie na lotnisku cywilnym Ferihegy w Budapeszcie terrorystów klasy Carlosa, którzy na koszt bezpieki odpoczywali w najbardziej luksusowych hotelach stolicy Węgier, otrzymując do wyłącznej dyspozycji prześliczne prostytutki i poligony do ćwiczeń. Bo Carlos i inni przede wszystkim pracowali dla KGB, wykonując morderstwa na zamówienie Kremlu! (Dlatego Rózsa był najidealniejszym mordercą Olofa Palme!)
A więc Eduardó György Rózsa-Flores, alias Kaktus był nie tylko doborowym komandosem-terrorystą, ale najlepszym snajperem na świecie! Doświadczenia bojowe zdobył na najlepszym poligonie, jakim była Wojna Bałkańska! Posiadał IQ 155 i znał tuzin języków, był mistrzem w maskowaniu się i jak zaszła ku temu potrzeba, potrafił przymilić się do każdego i wmówić jemu w brzuch dziecko!
I tylko Rózsa miał szanse pokonania Rolanda Antoniewicza, który jednak był o wiele lepszym i mądrzejszym od niego! Bo podjął się olbrzymiego ryzyka, byle tylko zdenuncjować nie tylko Rózsę, ale i inne machinacje komuny i czerwonych nazistów! Antoniewicz jest prawdziwym bohaterem! Cóż: „nie pada daleko jabłko od jabłoni!”
Zanim wreszcie przejdziemy do życiorysu Eduardó Györgya Rózsy-Floresa, najpierw spójrzmy na okoliczności jego zetknięcia się z Rolandem Antoniewiczem.
Kiedy Roland założył Węgiersko-Polski Akademicki Związek Krajoznawczy i jego organizację dziecięcą – Węgiersko-Polski Związek Harcerski, Eduardó György Rózsa-Flores był I sekretarzem wojewódzkiej organizacji KISZ na Uniwersytecie Budapeszteńskim! Rózsa trafił tu w interesie wykrycia „zainteresowania Solidarnością zawsze kłopotliwej młodzieży” A Roland chcąc werbować tutejszych studentów, musiał otrzymać zgodę, nie rektora, a Rózsy! Oczywiście Rózsa według wcześniej już otrzymanej dyrektywy, jako „Kaktusz”, natychmiast meldował jego pojawienie się! Bo tutejszym studentem stał się z łaski bezpieki! Nawet otrzymał stypendium, no i służbowe mieszkanie w dzielnicy dyplomatyczno-wilowej Zugló, przy Ajtósy Dürer sor 5. Większość mieszkańców tej kamienicy stanowili oficerowie sowieckiego KGB od podpułkownika wzwyż z Południowej Grupy Armijnej Wojsk — 20 sowieckich dywizji okupujących Węgry. Nie płacił ani kopiejki czynszu! No i według relacji okolicznych mieszkańców: z balkonu domu strzelał do wróbli w parku Városliget, zachodził do pobliskiej restauracji Dózsa, gdzie w odseparowanej salce, z innymi oficerami i generałami KGB codziennie popijali wódkę z pokaźną zakąską, oczywiście za darmo A kiedy kelnerom znudziło się to i reklamowali – mogli cieszyć się, że nie zastrzelono ich jak psów! Potem przyszedł esbecki pułkownik z węgierskiego MSW i oznajmił im, że „sprawa jest ściśle tajna i jeżeli nie będą trzymać kłódkę na gębie, albo dalej będą cokolwiek reklamować — na ładne kilka lat wylądują we więzieniu”!
Znajomy Ormianin z Lizbony — były pułkownik KGB, słowo w słowo to powtórzył! Zna biegle węgierski i spotkał się także z Rolandem, któremu z ziomkowskiej solidarności pomagali zdobywać informacje o Węgrach – agentach KGB czy szykujących się przeciwko niemu akcjach węgierskiej bezpieki!
Wróćmy do lat „studenckich” Rózsy na Uniwersytecie Budapeszteńskim. Według opinii wielu ówczesnych studentów, na uniwersytecie Eduardó György Rózsa-Flores cały czas zgrywał ważniaka jako major Gwardii Robotniczej (bolszewickiego SS) i adiutant byłego Sekretarza KC partii, Głównodowodzącego Gwardii Robotniczej gen.Sándora Borbély. Towarzyszył swojemu szefowi na wszystkich przyjęciach attaché wojskowych „bratnich krajów socjalistycznych”. Pod budynek danej ambasady zawsze przybywał w cywilu, przeważnie według ówczesnej mody młodzeżowej, odziany „niechlujnie”. Dopiero przed budynkiem przedstawicielstwa dyplomatycznego wygrzebywał z plecaka pięknie wyprasowany, „wykonany chyba w zakładzie krawieckim sowieckiego KGB, elegancki uniform majora SS, zupełnie niepodobny do tuzinkowych mundurów oficerskich SS. W tym udawał ważniaka na przyjęciach.“ Wspomniany już nasz informator z ówczesnego MSW podkreślił, że „jego zadaniem było obserwacja i każdorazowa ocena attaché wojskowego i jego podwładnych, czy są oni wiarygodnymi i godnymi zaufania komunistami. Najwięcej kręcił się zawsze w pobliżu polskiego attaché – przeważnie generała LWP, czy rzeczywiście polscy oficerowie są godnymi zaufania komunistami. Pisał też o nich bardzo dużo raportów, że są dalecy od ideału komunistycznego oficera, a tym bardziej generała, do wszystkich zwracają się przez Pan, zamiast przez Towarzysz i mają gdzieś niektórych oficerów z Układu Warszawskiego!“
Roland Antoniewicz na takim przyjęciu w Ambasadzie PRL trafił w jego obiektyw, bo z głupia frant zapytał się Eduarda Györgya Rózsę-Floresa: „a co to za mundur masz Pan na sobie?“ Bo mundur ten w niczym nie przypominał „pospolitego” munduru Gwardii Robotniczej — zwykłej pufajki robotniczej z przypiętymi do nich zwykle agrafką dystynkcjami. Bo Roland Antoniewicz myślał, że jest to mundur lotniczy, albo policyjny czy celniczy jakiegoś egzotycznego państwa. Oczywiście, że Roland od razu podpadł agentowi KGB, węgierskiej bezpieki, MOSZAD-u, kubańskiej i Bóg wie jeszcze jakiej „bratniej” bezpieki! Eduardó György Rózsa-Flores od razu meldował więc gdzie trzeba, że „natknął się na rodzynka” — czyli osobę godną rozpracowania!
Eduardó György Rózsa-Flores z dużą wprawą przymilił się do Rolanda Antoniewicza, ażeby potem z sukcesem mógł kierować esbecko-czerwono nazistowską akcją jego zniesławienia i ośmieszenia. Ale Roland Antoniewicz śmiało brnął do wnętrza jaskinii lwa, udając przed Rózsą to, „że on również stał się wzorowym komunistą”! Tymczasem niczym mysz sprzeciwiająca się kotowi, wytrwale rozpracowywał i węszył w tajemniczej przeszłości „studenta” i esesmana oraz jego podobnych kompanów, starając się rozpracować ich prawdziwe zamiary – próbujące ratować rozgnijającą się komunę czerwonych nazistów.
Bardzo ciekawy, dwukolumnowy materiał można przeczytać o majorze „Rózsa” w jednym z ostatnich numerów czerwononazistowskiego szmatławca „Munkásőr”. Byłaby to to prawie doskonała notatka encyklopedyczna, gdyby nie opuszczono z niej tego, że ukończył szkołę KGB w Mińsku Białoruskim, a potem dwuletnie studium bezpieki na Akademii Wojskowej Węgierskiej Armii Ludowej! Fakt ten wypuszczono także z jego późniejszych życiorysów, bo nie przypadkowo nie chwalił się tym, że jest agentem KGB! Ale także i tym, że jest agentem MOSADu! Bo jeden z węgierskich brukowców napisał, że Eduardo odwiedził Ziemię Świętą! Oczywiście jako ateista nie w celu modlitwy, a aby odebrać dyrektywy od szefów MOSAD-u! Nawet zrealizowano o nim film biograficzny „Chico”, którego był „bohaterem” tytułowym! Szkoda, że wiele faktów i prawdy opuszczono w tym filmie!
Eduardó używał pseudonimu „Flores”, kiedy jako „dziennikarz” publikował swoje kłamstwa w prasie hiszpańsko-języcznej. Słowo to oznacza „kwiat” albo „pleśń”. To ostatnie doskonale pasuje do niego, do jego osobowości! Do kogo tylko przylgnął, prędzej czy później wyssał jego krew! Ale nie spieszmy się tak do przodu z wydarzeniami! Jednym z zadań Eduárdó György Rózsa było rozwalenie węgierskiej i nie tylko prawicy! Wbudował się więc wszędzie, gdzie tylko mógł, nawet do kościoła …muzułmańskiego, a w międzyczasie posyłał wszędzie swoje ściśle tajne meldunki, a więc do Moskwy, Hanoi, Hawanny, Managuy, do dyktatora irackiego Saddama Hussajna Abd al-Madżid al-Tikriti, do Tel-Awiwu, a nawet do czerwononazistowskich przywódców Chorwacji, od których „za zasługi”, później zdobył obywatelstwo chorwackie i stopień pułkownika!
Przodkowie György Eduárdó Rózsy-Floresa byli czerwono-nazistowskimi awanturnikami, albo w ich złodziejskim żargonie „internacjonalistami” — czyli internazistami! Jeden z nich, bandyta nie wart nadmienienia, był jednym z uczestników zdradzieckiego czerwono nazistowskiegu puczu Béli Kuna w 1919 roku, tak więc jest rzeczą zrozumiałą, że po upadku tego puczu musiał ratować skórę, uciekając aż do Boliwii! Przy tym wszystkim był Żydem wyznania mojżeszowego. W Boliwii ożenił się z miejscową bosonogą indianką – z dna plebsu, która później w życiorysach E.Gy.Rózsy sprytnie pojawia się jako „hiszpańska inteligentka”. Prawdę mówiąc ta „pani” była kiepską „nauczycielką” wiejską, „nauczającą” pisania indianom-analfabetom w „zabitej dechami maleńkiej wiosce“ gdzieś w Andach. Nawet nie wiedziała tego, gdzie jest Europa, a co dopiero Węgry! Ale służyła wspaniałą meliną dla poszukiwanego listami gończymi zdrajcy – dziadkowi Eduarda!
Eduárdó już bardzo wcześnie poznał w Boliwii znanego czerwono-nazistowskiego awanturnika, terrorystę i snajpera Ilicha Ramireza Sancheza, o pseudonimie „Szakal”, „Carlos”, stając się jego przyjacielem i wspólnikiem! Wiele nauczył się od niego, po pewnym czasie nawet przewyższając jego umiejętnościami skrytego mordu! Nic więc dziwnego, że jego wspólnicy powierzyli jemu zadanie zamordowania wspaniałego szwedzkiego Premiera Olofa Palme, który dla Moskwy stał się już niewygodnym powierzyli właśnie jemu. W 1988 roku jednym strzałem zabił szwedzkiego polityka, a potem jeszcze szybciej wsiąkł w gmachu czerwono-nazistowskiej Ambasady WRL w Sztokholmie, skąd do Budapesztu powrócił w …bagażu dyplomatycznym. Dokładnie tak, jak to miało miejsce z węgierskim wicepremierem Gyulą Szekérem, który podczas swojej oficjalnej wizyty w Paryżu, chciał „dać nogę”, na co ludzie sowieckiego KGB bez ostrzeżenia dali jemu zastrzyk i odstawili do Ambasady WRL, skąd do Budapesztu wrócił w bagażu dyplomatycznym, specjalnym samolotem założonych przez sowieckie KGB „węgierskich” linii lotniczych MALÉV, jako „szybko psujący się towar”!
Spójrzmy na dalsze szczegóły bardzo mętnego życia Györgya Eduárdó Rózsy-Floresa! Fachowcy i komentatorzy wojskowi już wówczas uważali jego za jednego z najzręczniejszych terrorystów świata! Bo niczego nie można było jemu dowieść, bo był cichociemnym! Jego niewykozmetykowany życiorys pojawił się nawet w encyklopediach przedstawiających najniebezpieczniejszych terrorystów świata, skąd po „upadku” komuny, ważniejsze fragmenty o nim opublikowano również na Węgrzech. Natychmiast zaczął procesować się z wydawnictwem, chociaż każda linijka adnotacji przedstawiała prawdę! Ale to on wygrał ten proces, ponieważ węgierski korpus sędziowski do dzisiaj we większości składa się z takich „sędziów”, którzy „sędziami” stali się jako „zaufani komuniści”, po wielokrotnych weryfikacjach, z łaski Komunistycznej Partii Węgier – Węgierskiej Partii Pracujących – Węgierskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej – poprzedników prawnych, ideologicznych, finansowych i moralnych Węgierskiej Partii Socjalistycznej! Węgrzy coraz niecierpliwiej zadają więc pytanie: „Kiedy nastąpi wyłowienie i wyrzucenie tych niebezpiecznych elementów, fałszujących fakty i wyroki?!” Mowa jest nie tylko o rodzinie Bárándich, bo oni są tylko „płotkami” wśród rekinów!
Eduárdó György Rózsa wszędzie spróbował wbudować się, byle tylko szkodzić prawicy! Pojawił się nawet w Europejskiej Partii Radykalnej, skąd przegnano jego w ślad za ostrzeżeniem Rolanda Antoniewicza, który napisał list do Anny Tóthfalusi, która była członkinią Węgiersko-Polskiego Akademickiego Związku Krajoznawczego, a która jeszcze za komuny uciekła ze Siedmiogrodu przed prześladowaniami Węgrów przez czerwono nazistowskiego dyktatora Nicolae Ceauşescu. Później w interesujący sposób Eduardo Rózsa György Flores pojawia się między redaktorami sadeckiego czasopisma KAPÚ, co więcej: redakcję tak spróbował ośmieszyć, że jednego z dziennikarzy wezwał na …pojedynek! (sic!), ale tamten na szczęście nie poszedł na lep tego wariackiego pomysłu. Dobrze zrobił! Najlepszy snajper świata „Eduardo Flores“ z zawiązanymi oczyma byłby zastrzelił jego jak psa!
Musimy z naciskiem podkreślić: każdy człowiek ma prawo obudzić się i stwierdzić, że popełnił kardynalne błędy i zrewidiować, zmienić swoje przekonania polityczne, partię! Bowiem i to należy do demokracji! Ale Eduárdó György Rózsa-Flores zbyt często i podejrzliwie. Niczym kameleon zmieniał kolor swojej skóry! A jego czołowy udział w wykonaniu całej fali prowokacji przeciwko Rolandowi Antoniewiczowi jest zbyt widoczny i jednoznaczny! Rózsa był wspólnym przyjacielem Gyurcsánya i niejakiego Ivána Andrassewa — esbeckiego dziennikarzyny, który do oporu publikował bujdy na resorach o „udziale” Rolanda w skreowaniu pseudonilaszowskiej ulotki pod koniec lat osiemdziesiątych! Wtedy, kiedy Roland był za bardzo zajęty organizowaniem obozów w solidarnościowej Polsce dla rzeszy węgierskich studentów i uczniów szkół średnich! A pierwszoplanowym celem bezpieki była jednak zemsta na Rolandzie za to, że pomimo wielokrotnych gróźb, założył jednak swoje propolskie organizacje! No i za detronizację Kádára! Bo rozwiązana dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych bezpieka (bez zweryfikowania i wydalenia z jej szeregów z MSW na zbity pysk wieluset przestępców!), do końca nie wierzyła w najmniejsze nawet szanse upadku komuny! (Dwadzieścia sowieckich dywizji okupujących Węgry również dopiero wtedy wyniosły się z Węgier!)
Major bolszewickiego SS i pułkownik-internazista chorwackich ustaszów, agent izraelskiego MOSAD, sowieckiego KGB itd oraz „muzułmański duchowny”, przyjaciel Ferenca Gyurcsánya i Ivána Andrassewa — Eduárdó György Rózsa w okresie pierwszego Zjazdu WPS, na którym uchwalono „wyjście z WSPR”, razem z Andrassewem był sekretarzem prasowym! Iván Andrassew oraz Eduárdó György Rózsa w towarzystwie podobnych do siebie internazistów, bardzo często razem popijali sobie piwo w odseparowanej salce restauracji „Dózsa”, znajdującej się sto metrów od mieszkania Rózsy! Andrassew jest zupełnie nieistotną figurą, był marnym propagandzistą partyjnym czerwono-nazistowskiej WSPR — Magyar Szocialista Munkáspárt. Z tej racji został dziennikarzyną wychodzącej w małym nakładzie gazety zakładowej stołecznej rzeźni miejskiej Közvágóhíd! Powszechnie wiadomo, że w okresie komuny dziennikarzyny węgierskich gazet zakładowych byli wtyczkami esbeckimi, których zadaniem było sondowanie nastrojów robotników i wyłapanie „elementów wywrotowych”! Ich zatrudnienie poprzedziła bardzo surowa weryfikacja ze strony bolszewickiej partii i esbeków! Jednoznaczna zgoda bezpieki, sekretarzy partyjnych miejsca zamieszkania i dotychczasowych miejsc pracy kandydata oraz jego rodziców i oczywiście Biura Prasowego Rządu i Wydziału Agitacji i Propagandy KC partii! W 1988 r został członkiem redakcji partyjnego brukowca „Mai Nap”, powołanego do życia uchwałą Biura Politycznego WSPR! Na jej łamach bluźnił przeciwko Rolandowi Antoniewiczowi, często kilka dni wyprzedzając „oficjalne” fakty. Bezpodstawnie przypisując jemu autorstwo tak zwanej „ulotki nilaszowskiej” i tym samym zmuszając esbecki sąd do sfałszowania faktów! Bo autorem tej ulotki był nie Antoniewicz, a Mai Nap i razem z nią, powołany do życia również uchwałą Biura Politycznego tygodnik „Reform”! Prawdziwym zadaniem obu szmatławców było udawanie „zwolenników gorbaczowskiego ducha reformy” i oczekiwanie na szczere listy czytelników zachwyconych „zmianami”! Listy te bez wyjątku wędrowały do bezpieki! Bo jak już pisaliśmy: bezpieka (a razem z nią bardzo wielu „zatwardziałych” komunistów) do ostatniego końca komuny nie wierzyła w upadek „dyktatury proletariatu”, trzeba było więc zawczasu przygotować się do „rewanżu”: czyli „po powrocie władzy prawdziwych komunistów”, bezpieka musiała być gotowa do „pozbierania” „innowierców”! Czyli rozwalenia podwalin demokracji, długiej serii aresztowań i procesów koncepcyjnych! Tak, jak to było za Stalina i Hitlera! Roland Antoniewicz to chciał uprzedzić! Ale o tym będzie jeszcze mowa. Wróćmy do dziennikarzyny Andrassewa.
Iván Andrassew niedawno jawnie zadeklarował swoją sympatię i poparcie dla Ferenca Gyurcsánya z powodu rozpoczęcia przeciwko niemu przez węgierską prokuraturę kilkunastu śledztw w najróżniejszych sprawach o bardzo poważne przestępstwa. Andrassew poparł duch paszkwilu „Gyurcsány a demokrácia mártírja” („Gyurcsány męczennikiem demokracji” ( http://magyarinfo.blog.hu/2010/06/21/gyurcsany_a_demokracia_martirja)
Chwilowo dokładnie jeszcze nie wiadomo, Iván Andrassew i inni (na przykład redaktorzyny „Mai Nap” i „Reform” jakie funkcje i zadania spełniali w bezpiece, bo w przededniu oficjalnego upadku komuny, bezpieka zmieliła i spaliła kilkadziesiąt ton ściśle tajnych akt! Takich akt, które mogłyby być doskonałym pretekstem nie tylko do likwidacji bezpieki, ale także do oskarżenia i postawienia przed sąd kilkuset esbeków! „Dziwnym trafem“ pozostawiono tylko te nikłe fragmenty akt, które byłyby doskonałym materiałem do zniesławienia czołowych osobistości antybolszewickiej opozycji! Takich, jak Roland Antoniewicz, których nie potrafili unieszkodliwić! Metoda typowo hitlerowsko-stalinowska! Przykładem tej metody było zwalenie odpowiedzialności za sowiecki mord w Katyniu na hitlerowców!
Organiczną częścią tej prowokacji było również fiktywne powołanie do życia „Towarzystwa im. Jánosza Kádára”, do którego na chama wciągnęli Rolanda Antoniewicza, otwarcie grożąc jemu wymordowaniem całej jego rodziny lub „znalezieniem“ w jego domowym piecu kaflowym torebek z narkotykami czy poćwiartowanych zwłok jakiejś ostatniej prostytutki! Sprawa z tym Towarzystwem Kádára brakowała jemu, jak każdemu śmiertelnikowi garb na plecach!
Udało nam się znaleźć kilku byłych gwardzistów robotniczych, którzy za namową Eduárda Györgya Rózsy-Floresa-Kaktusa wzięli udział w posiedzeniu erekcyjnym „Towarzystwa im.Kádára”! Na ich prośbę, w myśl prawa prasowego, nie ujawniamy ich. Są bogu ducha winnymi emerytami, którzy o niewłaściwym czasie, znaleźli się w niewłaściwym miejscu! Namówili ich do klaskania i przytakiwania na „wszystko, co powiedzą, zażądają osoby siedzące w prezydium zebrania”.
Roland Antoniewicz oczywiście od razu przejrzał niecne zamiary esbeków i odpowiednio do tego podszedł do tej sprawy. Tym bardziej, że miał już dosyć wprawy przy zakładaniu organizacji społecznych! Postanowił wykorzystać nadarzającą się sytuację do dwóch rzeczy. Zorientowania się, jakie niecne plany szykują komuniści względem rodzącej się demokracji, oraz odebrania im jakiejkolwiek ochoty do kontrataku na demokrację! Bezdenna głupota esbeków i czerwonych nazistów i teraz była jemu na rękę! Uśpił ich czujność tym, że początkowo korzystał z ich nut. Ale z dobrym maskowaniem się, już pisał własne nuty! Wykorzystując fakt, że Eduárdó György Rózsa Flores razem ze swoimi esbekami jeszcze przed rozpoczęciem się zebrania spiesząc się uszedł, Roland przystąpił do dzieła. Na tym niby zebraniu erekcyjnym Towarzystwa im.Kádára, poprosił obecnych gwardzistów o podpisanie z góry przygotowanej przez niego, ale nie posiadającej nagłówka „listy obecności”! Obecni służalczo podpisali! Po schowaniu tych papierków, postanowił wypróbować stan umysłowy zebranych: czy są aż na tyle głupi, że nie połapią się iż Roland czyni kpiny ze wszystkiego! I to nie zważając na fakt, że jakiś zabłąkany radiowiec nagrywa fragmenty zebrania. Roland pomyślał: „tym lepiej”! Doskonale naśladując nie tylko głos, ale i jego rytm, kpiąc ze wszystkiego odstawił przemówienie w stylu Kádára! Wiedział, że w 100% uda się to jemu, przecież wielokrotnie grał różne mniejsze role w filmach a nawet w teatrze, dabingował, a przy tym sam był reżyserem! Sala przyjęła z oklaskami jego „gościnne występy”, nie zauważając, że Roland robi z nich durnia!
Oczywiście za dziełem bezpieki, odpowiednik Polskiej Agencji Prasowej – Magyar Távirati Iroda (MTI), puściła redakcjom w kraju i zagranicą komunikat o „powstaniu Towarzystwa im.Kádára”! A kilka godzin później radio im.Kossutha — fragmenty z jego „przemówienia”! Efekt był kolosalny! Bo już nazajutrz KC WSPR, a nawet wdowa niedawno zmarłego Kádára, wraz z innymi bolszewickimi organizacjami, w krótkich komunikatach prasowych ostro protestowali przeciwko „samowolnemu wydziedziczeniu” imienia Kádára! A Rolandowi o to chodziło, bo przez to zrobił durnia z esbeków! Ale on pobrnął jeszcze dalej: na „listach obecności”, które zawierały dokładne adresy i nazwiska obecnych na „zebraniu erekcyjnym”, opatrzył nagłówkami: ZEBRANIE EREKCYJNE TOWARZYSTWA IM.Jánosza KÁDÁRA! Po tym napisał protokoły, konieczne do jego rejestracji sądowej! Do ich uwierzytelnienia wybrał najgłupszych z obecnych na sali i odwiedził ich, każdego z osobna, pod wskazanym przez nich adresem! Bez słowa podpisali je, bo „tak życzy sobie partia”!
W jednym z „dokumentów” Roland bezczelnie wstawił dane nie tylko Eduarda Györgya Rózsy Floresa, jako „II sekretarza KC”, ale także kilku skrajnie lewicowych komunistów! Po to, ażeby ich ośmieszyć i odebrać im chęć od jakichkolwiek ataków na demokrację! Takim był niejaki Róbert Ribánszky — wcześniej osobisty współpracownik Kádára i Ambasador WRL w Pekinie. Wszystkie te dokumenty Roland zaniósł do Sądu Okręgowego w Budapeszcie (Fővárosi Bíróság), w celu …zarejestrowania Towarzystwa Kádára jako stowarzyszenia!
Za adres organizacji, Roland bezczelnie podał …adres KC WSPR przy Széchényi rakpart 19! Sędzina automatycznie rejestrujący powstające wówczas setki nowych organizacji, nawet nie pomyślał o tym, że jest to jakaś pułapka! Towarzystwo im.Kádára zarejestrował, a dokument rejestracyjny przesłał do KC partii, powodując przez to powszechne zamieszanie wśród „towarzyszy”! Oczywiście po duplikat orzeczenia sądowego Roland natychmiast poszedł do sądu, ażeby nikt nie przyczepił się do niego, że „odstawia partyzantkę”! Po tym pierwszym jego krokiem było posłanie światłokopii dokumentu rejestracyjnego do bezpieki, sygnalizując tym samym to, że ich akcja stała się groźnym niewypałem!
Później, pod wpływem całej lawiny bolszewickich protestów, sąd odmienił swoje orzeczenie, żądając zgody …Jánosza Kádára, który już kilka tygodni tem zmarł! Widocznie sędzia nie oglądał telewizji, nie czytał prasy. Ale orzeczenie było prawomocne, więc wiele nie mógł zdziałać! A Roland znów zrobił durniów z bolszewików i komuny! Wypisał z książki telefonicznej adresy wszystkich Jánoszów Kádárów i poprosił ich o …wyrażenie zgody na to, ażeby Towarzystwo nosiło ich imię i nazwisko! Ludzie ci mieli dość tego, że stale mylą ich z tym bandytą Jánoszem Csermanekiem, który bezprawnie wydziedziczył ich nazwisko i imię, więc bez słowa podpisali takowe oświadczenie! Sędzina sądu okręgowego nic nie mógł zrobić, więc nie odmienił prawomocności wcześniejszego orzeczenia! A bezpieka szalała, bo akurat wtedy podali prasie kłamliwy komunikat, że „żaden z sądów nie zarejestrował Towarzystwa im.Kádára”! A dla lepszego efektu, u „swojego” Prezesa Sądu Okręgowego zamówili zaświadczenie o tym, że „nie zarejestrowano i nikt nie prosił sąd o rejestrację takiego towarzystwa!“
Esbecy tym dopiero zbłaźnili się, kompromitując przy tym Prezesa Sądu, który z rozpaczy …podał się do dymisji! No bo Roland nigdy nikogo i niczego nie bał się, a tym bardziej bolszewickich przestępców! Udzielił wywiadu koledze z telewizji i tam pokazał nie tylko prawomocne orzeczenie, ale także pisemne zgody wszystkich Jánoszów Kádárów! Wywiad poszedł w eter późnym wieczorem, ale i tak Węgrzy chichotali z tej pomysłowości i bezczelności Rolanda! I teraz, jak podczas kilkakrotnych rozmów z panem Rolandem Antoniewiczem — księciem Rolandem von Bagratuni Antonjan-Antoniewicz z Bołozów Anijskich, prosto z mostu zapytałem się Jego: „a nie boi się Pan tych ludzi”!? Zawsze odpowiadał skromnie: „oni nie ludzie, a siemienia Szatana, których nigdy nie bałem się i nie będę bał się. Bałem się zawsze tylko o rodzinę, ale właśnie dlatego nigdy nie wdrażałem jej w szczegóły swojej działalności!“ A potem dodawał: „mogę przegrać drobne, nieistotne bitwy, ale nigdy nie przegrałem żadnej wojny! A biada takiemu esbekowi, czy czerwonemu naziście, jeżeli będzie upierał się przy swoim! Może być nawet ministrem, czy prezesem jakiejkolwiek partii, albo nawet samozwańczym „Panem Bogiem”– prędzej czy później otrzyma ode mnie swój rachunek i będzie go spłacał z wielokrotnym procentem! Tak jak to stało się z Prezesem MTV, a wcześniej Kierownikiem Wydziału Kultury, nauki i Oświaty KC partii, Mihályem Kornideszem, albo jego ’wszechmogącym’ szefem – sekretarzem KC i członkiem Biura Politycznego partii, Wicepremierem Györgyem Aczélem! Ale ci kretyni nigdy nie uczą się ze swoich porażek, a przecież los Aczéla jest dostatecznie pouczający: zmarł jako samotny banita, zapomniany absolutnie przez wszystkich!“
Znów przypomniało mnie się przysłowie: „niedaleko pada jabłko od jabłoni”! Jego ojciec, dziad, pradziad byli takiego samego kroju! Ale wróćmy jeszcze do Towarzystwa im. Kádára! Roland jak gdyby nic się nie stało, dla radia dawał wywiady, znów naśladując głos i przemowy Kádára o niczym, pojawił się na kilku imprezach komunistyczych, co wprowadziło paniczny strach w szeregach komunistycznych laufrów, skoczków i wież! Zaczęli być potulni jak baranki, więcej ani już nie śniło im się odgrażać pięścią robotnika i siłą dyktatury proletariatu! Wyglądająca na zwartą kontrreakcja bolszewików, rozpadła się w drobny mak. A Roland „zniknął” z areny, niczym facet, który dokonał doskonałe dzieło. Pojechał do Polski z grupą studentów, a potem rozliczał dotychczasowe imprezy i kontraktował następne. Guzik go obchodziła reakcja bezpieki i fakt, że komuna po jednokierunkowej drodze, pędzi w coraz bardziej widoczną przepaść…
Po powrocie do Budapesztu, Roland miał jeszcze trochę czasu na udział w pracy MISZOT – Ogólnokrajowej Rady Węgierskich Organizacji Młodzieżowych, której partia FIDESZ zawczasu pokazała swoje plecy, a Węgiersko-Polski Akademicki Związek Krajoznawczy bolszewiccy członkowie bezczelnie wystawili za drzwi. Pojechał jeszcze na ostatni Festiwał Młodzieży i Studentów w Północnej Korei, aby tam zorientować się, czy „bolszewicka międzynarodówka“ nie szykuje się do jakiegoś nowego 1956, 1968 czy 1981. Stąd Ambasador Kornidesz próbował spłacać dług, znów wysyłając o Rolandzie raporty z bujdami na resorach. Ale zdenerwowana bezpieka już pracowała nad następną prowokacją — ulotką nilaszowską. Tak bardzo spieszyło im się, że zaplątali się we własne głupstwa i kretyństwa! Popełnili kardynalne błędy, które absolutnie negują wszystkie kłamstwa ostatniego procesu koncepcyjnego w historii Węgier.
Z braku czasu nie wyliczam szczegółów, bo Roland czyni to lepiej w oczekującej na wydanie i wydawcę swojej trylogii (każdy tom po 1200 stron!), bogato ilustrowanej kilkoma tysiącami dokumentów i zdjęć! Jednoznacznym zdaniem wielu fachowców, trylogia może stać się światowym bestsellerem! Na Węgrzech wydawcy w dalszym ciągu boją się, ale może w Polsce znajdzie się bohater, który przy okazji „zakasuje” miliardy! Tym bardziej, że wspomnienia Rolanda to nie tylko Akt Oskarżenia przeciwko czerwonemu nazizmowi, gdyż zawiera także szereg nader sensacyjnych informacji naukowych z historii Polski, Węgier, Armenii i Europy!
Jeżeli ktokolwiek z ludzi interesu zapragnie pomóc temu nadzwyczajnemu bohaterowi Polski, Węgier i Armeni — prosimy o e-mail na adres naszej redakcji:
inacio.angelos@gmail.com
Można także pomóc bezpośrednim przelewem na konto bankowe:
HU44 1091 8001 0000 0032 4861 0008 SWIFT (BIC): BACXHUHB — Roland Joseph von Bagratuni Antonjan
Każda, nawet najmniejsza pomoc jest bardzo ważna, gdyż z winy esbeckich urzędniczyn z węgierskiego i polskiego ZUS, Urzędu d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych i Ambasad obu krajów w drugim kraju, największy bohater Walczącej Prawicy Węgier, Polski i Armenii — Roland Antoniewicz — Roland Joseph von Bagratuni Antonian dosłownie umiera z głodu, bo otrzymuje emeryturę wysokości około 120 euro, co nie wystarczy na nic! Bo tylko lekarstwa po-chłaniają ponad połowę tego „napiwku” kelnerskiego czy listonoszy! Do sprawy tragicznej sytuacji wielkiego patrioty polskiego i bojownika przyjaźni węgiersko-polskiej, Pana Antoniewicza jeszcze powrócimy. Mamy nadzieję, że uczciwi urzędnicy i ich szefowie w ZUS-ie i Urzędzie d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych wreszcie obudzą się z letargu i podejmą tą pozytywną decyzję, którą powinni byli podjąć prawie 10 lat temu! Polecamy artykuł pana Rolanda, opublikowany pod pseudonimem „Węgier-wróg komuny” na portalu Gazety Polskiej pod tytułem „Urząd d/s upokarzania”:
http://www.gazetapolska.pl/4422-urzad-ds-upokarzania
Jesteśmy głęboko przekonani o tym, że zarówno dla ZUS, jak i Urzędu d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych ważniejsza jest przyjaźń polsko-węgierska, wspaniałe tradycje tysiącletniej przyjaźni między obydwoma narodami i Honor Polaka, niż dreptanie śladami zdrajców narodu, którzy jeszcze do dzisiejszego dnia nie zniknęli ze sceny życia społeczno-politycznego! To oni podjudzają różnych awanturników do wprowadzenia sankcji przeciwko „niedemokratycznym” Węgrom, czy Polsce, dokonując przez to przestępstwa, które w każdym jednym kraju zwane jest ZDRADĄ STANU! Jest u nas pokaźny plik fotokopii korespondencji wspomnianych urzędów do wymienionego i aż nam dech zapiera ten podły cynizm, który w każdym jednym swoim „urzędowym” piśmie można znaleźć! Nie chcielibyśmy opublikować je w towarzystwie naszego komentarza, bo przyniesie to tylko ogromny wstyd Polsce i rządowi RP, który na pewno nic o tym nie wie i nie popiera takich „partyzanckich” metod esbeckich! Bo naprawdę demokratyczny rząd odgradza się od tego!
Na zakończenie wróćmy jeszcze do największych esbeckich „rozrabiaków” w tej sprawie! Należy do nich niejaki Alex Avaneszián, który studia wyższe ukończył w Związku Sowieckim, gdzie zetknął się z KGB. Po powrocie na Węgry wstąpił do węgierskiej partii bolszewickiej, dzięki czemu bardzo szybko został „reżserem” w Węgierskim Radiu i sekretarzem Komitetu Zakładowego partii, a wkrótce już zastępcą Redaktora Naczelnego Redakcji Audycji dla Zagranicy! Audycji głoszących nienawiść do wszystkiego, co demokratyczne i namawiających słuchaczy do przyjęcia idiotyzmów ideologii marksistowsko-stalinowskiej! Ten niejaki Avaneszián na łonie Towarzystwa Przyjaźni Węgiersko-Sowieckiej (de facto agendy KGB!) powołał do życia Koło „Armenia” w celu pozbierania „do kupy” węgierskich Ormian i kontrolowania ich poglądów i działalności politycznej! Ten „towarzysz” Avaneszián przed upadkiem komuny w swoich wywiadach z naciskiem podkreślał, że „jest wzorowym komunistą i ateistą”. Po upadku komuny nagle stał się „wierzącym“. Oczywiście tylko na protokolarnych mszach świętych, gdzie siadał na dobrze widocznym przez kamery tv miejscu w pierwszym rzędzie między …ministrami, Prezydentem Węgier itd! Od razu rzucało się w oczy nawet laika, że „towarzysz” Avaneszián pojęcia nie ma, kiedy i jak należy przeżegnać się, wstać czy uklęknąć! Jako Prezes Koła Armenia, metodami niezbyt dozwolonymi, przy pomocy innych wysoko postawionych „towarzyszy”, wywalczył sobie prezesowstwo w nowo powstałym Ogólnokrajowym Samorządzie Mniejszości Ormiańskiej. Z tego „piedestału” atakował (nie zawsze dozwolonymi metodami) tych Ormian, którzy mieli już dość komuny i jej fałszywych proroków, wykluczając ich z wszelkich imprez ormiańskich i źródeł finansowych! Najwięcej atakował Rolanda Antoniewicza i powołany przez niego do życia Związek Ormian Węgierskich, niedemokratycznie twierdząc, że „Ormianom zupełnie wystarczy jedna organizacja”! W celu zniesławienia Antoniewicza – Rolanda von Bagratuni, nie omieszkał nawet (dobrym esbeckim sposobem!) dokonać przestępstwa sfałszowania dokumentów!
Sprawa trafiła przed sąd rejonowy w Budapeszcie, gdzie na podstawie werdyktu biegłych i zeznań świadków wyjaśniono, że jako „dowód” „towarzysz” Avaneszián wniósł sfałszowany dokument, ale w ostatniej chwili esbecki szef wydziału zmienił sędziego na swojego człowieka, a ten sprawę odłożył ad acta! Oczywiście był to nie jedyny konflikt „towarzysza” Avanesziána — członka partii od lat młodzieńczych, tej partii, której Prezes nie tak dawno cynicznie oznajmił: „kłamaliśmy rano, w południe i wieczorem, w dzień i w nocy, miesiącami i przez długie lata — wszystkich oszukaliśmy!”, bo w końcu Ormianie kilkakrotnie pobili jego i uniemożliwili jemu wygranie wyborów! Ostatnio „towarzysz” Avaneszián — jak gdyby nic się stało, powrócił na czoło Samorządu… Węgrzy na to zwykle mówią tak: „skórę na gębie ma tak grubą, jak świnia”!
Zostawmy „towarzysza” Avnesziána, który prędzej czy później trafi przed prawdziwy sąd, tym razem karny, który rozliczy jego ze wszystkich przestępstw, dokonując również inwentaryzację genezy jego majątku, który skonfiskuje na rzecz skarbu państwa!
Związek Ormian Węgierskich działał tak długo, aż esbeckie intrygi „towarzysza” Alexa Avaesziána nie doprowadziły do jego rozpadu. Działał na terenie całych Węgier i posiadał kilkudziesięciu członków różnych samorządów w Budapeszcie i w innych miastach Węgier.
Pozostaje jeszcze bardzo poważna sprawa prawna i moralna dotrzymania Konstytucji RP przez polskie MSZ i Ambasadę RP w Budapeszcie. Kostytucja RP następująco rozporządza nie tylko obywatelom RP, ale wszelkim urzędom i urzędnikom państwowym:
Art. 8.Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej.
Art. 35. Rzeczpospolita Polska zapewnia obywatelom polskim należącym do mniejszości narodowych i etnicznych wolność zachowania i rozwoju własnego języka, zachowania obyczajów i tradycji oraz rozwoju własnej kultury.
(a Roland Antoniewicz - Roland von Bagratuni/Ռոլանդ Հովսեպ ֆօն Բագրատունի jest członkiem mniejszości konstytucyjnie uznanej przez RP — ormiańskiej!)
Art. 36.Podczas pobytu za granicą obywatel polski ma prawo do opieki ze strony Rzeczypospolitej Polskiej.
(a Roland Antoniewicz - Roland von Bagratuni/Ռոլանդ Հովսեպ ֆօն Բագրատունի mieszka zagranicą — na Węgrzech!)
Art. 37. Kto znajduje się pod władzą Rzeczypospolitej Polskiej, korzysta z wolności i praw zapewnionych w Konstytucji.
(a Rolandowi Antoniewiczowi - Rolandowi von Bagratuni/Ռոլանդ Հովսեպ ֆօն Բագրատունի urzędy polskie wymyślają najróżniejsze sztuczne kruczki i przeszkody w załatwianiu spraw urzędowych, czyli w korzystaniu z praw obywatela polskiego! Należą do nich ZUS, Urząd d/d Kombatantów i Osób Represjonowanych, Urząd Stanu Cywilnego w Poznaniu, Sąd Rejonowy w Warszawie itd. - ten ostatni straniający od wysyłania wszelkich urzędowych pism na adres do Budapesztu, co jest sprzeczne z zasadami prawnymi Unii Europejskiej! No bo co innego, gdyby an Antoniewicz miaszkał - powiedzmy w Chinach czy w Australli, ale z warszawy do Budapesztu nie jest dalek, jak do Szczecina!!!!)
Art. 40.Nikt nie może być poddany torturom ani okrutnemu, nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu i karaniu. Zakazuje się stosowania kar cielesnych.
To co wspomniane władze polskie wyczyniają z Panem Rolandem Antoniewiczem - Rolandem von Bagratuni/Ռոլանդ Հովսեպ ֆօն Բագրատունի, nie jest nic innego, jak nieludzkie i poniżające traktowanie!)
Art. 67.Obywatel ma prawo do zabezpieczenia społecznego w razie niezdolności do pracy ze względu na chorobę lub inwalidztwo oraz po osiągnięciu wieku emerytalnego. Zakres i formy zabezpieczenia społecznego określa ustawa.
Art. 69.Osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają, zgodnie z ustawą, pomocy w zabezpieczaniu egzystencji, przysposobieniu do pracy oraz komunikacji społecznej.
(ZUS, Ud/SKiOR i MSZ to rozporządzenie Konstytucji RP depczą w błoto, nie interesując się zupełnie tym, że obywatel polski Roland Antoniewicz - Roland von Bagratuni/Ռոլանդ Հովսեպ ֆօն Բագրատունի — emeryt w podeszłym wieku, inwalida wojenny Poznańskiego Czerwca 1956, osoba wielokrotnie represjonowana przez bezpiekę PRL i WRL, faktyczny likwidator komuny, w jakich ciężkich warunkach żyje, mimo tego, że od wielu pokoleń jest BOHATEREM NARODOWYM!) Może Rzecznik Praw Obywatelskich RP, Trybunał Konstytucyjny RP potrafi coś powiedzieć na ten temat? Dla Przykładu: ostatnio wymienił paszport RP na nowy, za który zapłacił całą emeryturę!!!! Będąc w RP chciał wyrobić sobie BEZPŁATNY Dowód Osobisty, na co Urząd Stanu Cywilnego w Poznaniu podszedł do sprawy wystawienia jego metryki urodzenia biurokratycznie, kwestionując sprawy, za które odpowiedzialny jest nie OBYWATEL a URZĄD! Bo nie jego wina, że w jednej metryce ojciec jego figuruje jako Zdzisław, w drugiej Zdzisław Jan, matka w jednej Ilona, w drugiej Helene /co jest jedno i to samo!/, w trzeciej Teresa-Ilona! W jednej on sam Roland, w drugiej Roland-Józef, w trzeciej Roland-Joseph! Oprócz tego POLSKI URZĄD OBOWIĄZKOWO MUSI PRZYJĄĆ WSZELKIE WĘGIERSKIE DOKUMENTY JAKO WYSTAWIONE W RP, BO DO TEGO ZOBOWIĄZUJE JEGO Umowa polsko-węgierska, podpisana jeszcze za czasów komuny, nakazująca UZNAWANIE DOKUMENTÓW DRUGIEJ STRONY JAKO WŁASNE!!! To samo dotyczy ZUS-u i Urzędu d/s Kombatantów i Osób Represjonowanych!) Czyżby do dzisiaj zagnieżdżeni w tych urzędach esbecy odpowiadają za ten stan rzeczy, albo szefowie tych urzędów, którzy pojęcia nie mają o tym, co wyrabiają ich podwładni?!? Bo jest sprawą czwartorzędną, a więc nieistotną, że Roland Antoniewicz swój wniosek o przyznanie jemu praw kombatanta wniósł za II komuny "towarzysza" Aleksandra Kwaśniewskiego (1995 – 2005), kiedy na Węgrzech szalała II komuna esbeków-agentów KGB Medgyessyego, Gyurcsánya, Bajnaiego i odpowiednio do tego obie komuny znów wzajemnie podjudzały siebie w wynajdywaniu coraz to nowszych kruczków do nękania Rolanda Antoniewicza! Ale rządy bolszewików w obu bratnich państwach skończyły się! W RP w 2005, na Węgrzech w 2010! (Co więcej: nowa Konstytucja Węgier oraz ustawa o prawach konstytucyjnych, postawiła znak równości prawnej i moralnej między Węgierską Partią Socjalistyczną oraz jej poprzednikami, wysługującymi interesy obcego mocarstwa - Związku Sowieckiego, w 2009 r potępionego przez Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie za współudział w agresji przeciwko RP w 1939 r!) Dlaczego do dzisiaj nie doszło do "sprzątnięcia śmieci" po bolszewickich ZDRAJCACH i odszkodowania osób rzeczywiście ZASŁUŻONYCH DLA OBU BRATNICH PAŃSTW?!?)
A oto krótki życiorys zawodowy Rolanda Antoniewicza:
W latach 1964—1967 etatowy pilot wycieczek zagranicznych BTZM "Juventur" oraz Polskiego Biura Podróży "Orbis". W latach 1973—1979 etatowy archiwista prasowy wydawnictwa Lapkiadó Vállalat, w latach 1979—1980 etatowy asystent reżysera w wytwórni filmów fabularnych MAFILM (od 1968 do 1979 nieetatowy asystent reżysera i II reżyser), w latach 1980—1984 etatowy redaktor-reżyser-reporter w Telewizji Węgierskiej (Magyar Televízió - MTV), w latach 1984—1990 wraca do Lapkiadó Vállalat (później Pallas Lap- és Könyvkiadó Vállalat) na różne stanowiska. Mimo wielokrotnego wnioskowania, z przyczyn politycznych nie otrzymuje nominacji na etat dziennikarski, oraz mimo wielokrotnych wniosków o przyjęcie w poczet członków PRL-owskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy PRL oraz węgierskiego związku dziennikarskiego Magyar Újságírók Országos Szövetsége (MÚOSZ), popartego rekomendacjami wielu znakomitych dziennikarzy i literatów, otrzymuje kategoryczne odmowy. W latach 1998—2003 zakrystianin, w latach 1988—1998 etatowy działacz różnych antykomunistycznych organizacji społecznych. Od 2003 r na emeryturze.
Po powrocie na Węgry składa egzaminy wstępne na najróżniejsze uczelnie węgierskie, m.inn. na wydział humanistyczny, a potem prawny Uniwersytetu im.Eötvös Lóránda w Budapeszcie i na Wyższą Szkołę Teatralno-Filmową w Budapeszcie, uzyskując pierwsze miejsca spośród zakwalifikowanych do przyjęcia. Mimo wybitnych zdolności i bardzo szerokiego zasobu wiedzy encyklopedycznej, ze względów politycznych-kontraselekcyjnych i przynależości do twardej opozycji, przeważnie "z braku miejsca", nie uzyskuje przyjęcia. Jako pracownik Lapkiadó Vállalat, obowiązkowo w latach 1971—1974 ukończył kurs podstawowy Uniwersytetu Wieczorowego Marksizmu-Leninizmu (Marxista-Leninista Esti Egyetem Általános Tagozata). Za namową swoich przyjaciół-czołowych opozycjonistów, kontynuuje tutaj studia na wydziałach filozofii, historii, ekonomii i wiedzy kierowniczej, szczegółowo rozpracowywując system władzy węgierskiej komuny. W latach 1976—1978 składa specjalistyczne egzaminy państwowe i w 1978 r uzyskuje państwowy dyplom magisterski politologa. W marcu 1985 r na wniosek Biura Politycznego WSPR, jako opozycjonista, autor wielu filmów antyreżymowych, ze skutkiem natychmiastowym zostaje wyrzucony z Magyar Televízió przez nowo mianowanego Prezesa MTV — dotychczasowego kierownika Wydziału Nauki, Oświaty i Kultury KC WSPR Mihály Kornidesz'a — prawej ręki Wicepremiera, członka Biura Politycznego i sekretarza KC WSPR György Aczél'a. Dzięki szeroko zakrojonej pomocy swoich przyjaciół-opozycjonistów, dokonuje bezkrwawego zamachu na Mihálya Kornidesza, który po upływie pół roku zostaje zwolniony z funkcji Prezesa MTV i członka KC WSPR i mianowany Ambasadorem WRL w Tiranie, a potem w Korei Północnej, co oznaczało dla niego koniec kariery partyjno-państwowej. Incydent ten wywołuje efekt domino: wkrótce podobny los spotyka jego szefa György Aczéla, a potem większość członków ówczesnego Biura Politycznego WSPR, szereg członków KC partii, Rady Prezydialnej WRL oraz posłów do Parlamentu, co prowadzi do upadku władzy Jánosza Kádára, a w końcu do upadku komuny na Węgrzech i dojścia do władzy opozycji na czele z kuzynem Rolanda — Premierem dr.Józsefem Antallem juniorem, który z kolei wypowiedział członkowstwo Węgier w Układzie Warszawskim i RWPG, przez co dochodzi do zawalenia się całego "światowego systemu komunistycznego" i Związku Sowieckiego. Rozwścieczeni komuniści przy aktywnej współpracy bezpieki i ściśle kontrolowanych przez nią mediów, w 1988 r rozpętują przeciwko Rolandowi szeroko zakrojoną wieloletnią kampanię zniesławiającą, spod której mógł wyłamać się dopiero w 2010 r — po zwycięstwie prawicy w wyborach oraz dojścia do władzy większościowego prawicowego II rządu Premiera Viktóra Orbána i upadku dyktatury za komuny byłego szefa węgierskiego komsomołu — KISZ, do 2010 prezesa postkomunistycznej WPS — Premiera Ferenca Gyurcsánya. Roland Antoniewicz nigdy nie był i nie jest członkiem żadnej partii politycznej.
Coimbra, Portugalia – Nowy Jork, N.J. USA, jesienią 2011 r
©Inaçio Angelos
przekład z portugalskiego: ©Fernán João Sebastião Lopes
Dziękujemy Jego Wysokości W.księciu Rolandowi von Bagratuni — Rolandowi Antoniewiczowi za udostępnienie nam kilkuset bardzo cennych zdjęć i dokumentów historycznych do wolnej publikacji.
uwagi i spostrzeżenia prosimy na adres e-mail:
inacio.angelos@gmail.com
Szczęść Boże! Dosiego Roku!
Nincsenek megjegyzések:
Megjegyzés küldése